Zawsze chętnie czytam książki polskich autorów. Lubię rodzime realia, nasze typowo polskie problemy i tradycje. Z ciekawością sięgnęłam po książkę Jolanty Kwiatkowskiej „Tak dobrze, że aż źle”. Było to moje pierwsze spotkanie z tą Autorką. Czytając opis na okładce, sądziłam, że będzie to typowe babskie czytadło, lekka, łatwa i przyjemna lektura do poduszki z przewidywalną fabułą. Cóż… częściowo tak właśnie było…
„Tak dobrze, że aż źle” to opowieść o Oli – trzydziestoletniej, zadeklarowanej starej pannie nie z wyboru, jak sama każe siebie nazywać. Bo i po co zmieniać szyld na „singielka” skoro w gruncie rzeczy chodzi o to samo? Ola jest typową kobietą XXI wieku. Jest wyzwolona, zadbana, ciągle zabiegana, sprawdzająca się w pracy, lubiąca ostro poimprezować, nie stroni też od kontaktów z przypadkowymi facetami. Po wyjątkowo nieudanym sylwestrze postanowiła, że … no właśnie … w Nowym Roku nie przepuści żadnej okazji do świętowania. Okazuje się, że jest ich ponad dwieście. I tak obchodzi Dzień Pozdrawiania Blondynek, Święto Sprzątania Biurka, Dzień Przytulania, Dzień Dziwaka, Święto Kaszanki, Dzień Ręcznika i wiele, wiele innych. Stopniowo w swój pomysł wciąga przyjaciół i znajomych. Ola balanguje na całego. Nie zważa na ostrzeżenia mamy. Należy przecież do wiecznie młodego pokolenia, któremu wszystko się należy, świat stoi przed nim otworem. Na małżeństwo i dzieci zawsze jeszcze będzie czas. Teraz trzeba dużo zarabiać żeby móc chwalić się super mieszkaniem, samochodem, ciuchami i ekstra wakacjami. Coś takiego jak starość nigdy im się nie przydarzy. Od kobiet wymaga się żeby były zawsze młode i piękne, nie ważne jakim kosztem, nie ważne czy będzie to zasługą matki natury czy dobrego chirurga. A mężczyźni? To duże dzieci wychowane na bajce o Muminkach.
„Dzisiejszy mężczyzna to chłopiec wychowany na Maminkach. Wolny. Dziki. Niezależny. To nie żadne single. To włóczykije dwudziestego pierwszego wieku.”
Ola powoli zaczyna mieć dość takiego życia. I nie wiadomo czy sprawiła to magiczna trzydziestka, czy w końcu dotarł do niej głos mądrych ludzi, ale zakiełkowało w niej pragnienie posiadania własnej rodziny, mężczyzny na wyłączność i dziecka. Ale gdzie znaleźć kandydata na księcia z bajki skoro wszyscy wkoło albo już kogoś mają, albo mieli i już więcej mieć nie chcą, albo zwyczajnie się nie nadają? Może zamiast szukać gdzieś daleko warto rozejrzeć się wokół siebie?
Muszę przyznać, że książka mnie nie wciągnęła. Jest w niej kilka trafnych spostrzeżeń i ciekawych wątków, ale na tym się kończy. Miejscami moje myśli odpływały gdzie indziej i nie mogłam się skupić na lekturze. Duży plus daję Autorce za odwagę poruszenia trudnego tematu tolerancji oraz za próbę przełamania stereotypu starej panny. Nie podobał mi się styl Autorki, nie polubiłam też głównej bohaterki. W mój gust nie trafiła, ale mimo to polecam tę pozycję, szczególnie dziewczynom, które magiczną trzydziestkę mają jeszcze przed sobą. Tak ku przestrodze…
Recenzja pochodzi z mojego bloga
http://sladami-ksiazki.blogspot.com/