Gdyby nie spora ilość całowania i migdalenia się, pomyślałabym, że czytam jakąś książkę napisaną przez Marcina Szczygielskiego, dedykowaną dzieciom. Tylko że u Pana Marcina, jest lepiej, bez rozciągania w nieskończoność zakończenia i postacie są bardziej prawdziwe.
Jednak i "Sepia" nawet mi się podobała. Mamy więc dorosłych, niby to mądrych i wygadanych, a jednocześnie z niezbyt otwartymi umysłami. "Wyrośniętych" już z tego co wciąż mogą "zobaczyć dzieci". Mamy w końcu i te dzieci, a właściwie jedną rezolutną dwunastolatkę, która wie i widzi lepiej i szerzej niż umysły skostniałych dorosłych.
Mamy również, dziwną aurę, spowijającą Sepię, niewielkie miasteczko i tylko ją. Poza Sepią pogoda jest zupełnie normalna. Obie właścicielki księgarni "Papierowa sowa" mnie totalnie irytowały. Przemądrzała Zuza, która wszystko wiedziała najlepiej i wszystkich pouczała. Policjanta jak ma prowadzić śledztwo, ojca jak ma traktować własne dzieci. Mimo że ani nie była policjantką, ani nie miała własnych dzieci. Ale to nie nowina, wszak nie od dziś wiadomo, że najlepiej wychowuje się dzieci cudze 😉
Oraz niewidoma Ewelina, wyidealizowana do bólu, przez co nie do końca prawdziwa. Dość infantylne dialogi (czy coś), ale znakomity pomysł na fabułę i za ten pomysł ode mnie gwiazdka dodatkowa. Raczej nie sięgnę po inne książki tej młodej pisarki, dla mnie są zbyt dziecinne, chociaż momentami autorka próbowała temu zaradzić, opisując stan ofiar...