Tylko spokojnie, synu, nic na siłę.
Tak, przeczytałem tę powieść Nabokova jeszcze raz - tym razem w innym tłumaczeniu - i stwierdzam, że było warto! Historia niby ta sama, ale inny język, inna też wyobraźnia tłumacza pozwalają ponownie delektować się humorem w nowych połączeniach słownych i w nowych obrazach. Inaczej też przez to docierają do nas opisywane zdarzenia. Wrażliwość pisarza na język można by porównać z wrażliwością muzyka na brzmienie: sam rytm i melodię odtworzy byle komputer typu Atari, ale to jeszcze nie muzyka. Podobnie jest z historią, streszczoną w pospolitych słowach - to o wiele za mało, by tekst nazwać literaturą, by oddała jakąś rzeczywistość - zewnętrzną czy wewnętrzną. Tłumaczenie Jolanty Kozak wydaje się bardziej współczesne językowo, niż poprzednie, odznacza się też wrażliwością na słowo, niekiedy lepiej uwydatniając i humor językowy, który autor uwielbia. To niesamowite, jak pomocne wyobraźni potrafią być słowa, gdy użyjemy ich niebanalnie. Choćby niedomykające się drzwi: "Hugo delikatnie zamknął za sobą drzwi, te jednak, niczym głupi szczeniak, zaskowytały i natychmiast ruszyły za nim do pokoju" (s.12). Inny rodzaj komizmu, niż z opisu na wskroś dla autora przezroczystych rzeczy (bo "widzi" ich dzieje wstecz i wprzód), jest wypuszczanie czytelnika w absurdalne szczegóły ich "życia". Weźmy przypadkowo pozostawiony przez stolarza w hotelowej komodzie "całkiem pospolity, walcowaty, w sensie technicznym pozbawiony charakteru, sta...