"Północ nie przywitała jej z otwartymi ramionami, ale po leniwym popołudniu pośród tych osobliwych ludzi, chciała tam zostać. Podobała jej się ta wrzawa w oberży. Śmieszyły ją nieustanne kłótnie o renifery. Intrygowały sprawy, których nie rozumiała: te wszystkie symbole, powitania, przeprosiny, długi, kropki na czole. To było jak necąca przygoda, jak podróż do dziecięcego świata legend."
Prawie rok przyszło nam czekać na kolejną część serii "Mistrz gry", ale wybaczam, ponieważ to co tutaj się dzieje to po prostu majstersztyk w swoim gatunku. Autorka zaczyna z przytupem, by potem jeszcze bardziej podkręcić tempo, więc ostrzegam lojalnie, że bez lektury poprzedniego tomu, ani rusz.
Oprócz znajomych bohaterów, pojawia się całą plejada zupełnie nowych, również barwnych, z Michelem na czele. Przyznam uczciwie, że byłam go strasznie ciekawa, i cieszę się, że się nie zawiodłam. To jedna z tych postaci, która gdy się pojawia (a pojawia się praktycznie od pierwszych stron), to od razu kradnie całe show. Twardy, nieustępliwy i niezwykle oddany Aline, ale nie będący przy tym ckliwym i zapotrzonym w nią pantoflarzem, ponieważ Michel to mrukliwy, rzadko okazujący emocje człowiek Północy. A sama Północ, cóż, to kraina nieprzystępna, pełna starodawnych wierzeń, którą zamieszkują twardzi ludzie, których przychylność, Aline będzie musiała sobie zjednać, aby przetrwać. Fascynujący, wciągający, pełen zwrotów akcji, niespodziewanych sojuszy i dotkliwych zdrad, właśnie taki jest "Pan...