Dla niektórych nie ma świąt Bożego Narodzenia bez "Kevina samego w domu", dla mnie ich nieodłącznym elementem od lat jest "Opowieść wigilijna", czy to w wersji literackiej, czy też którejś z jej licznych filmowych adaptacji. Nie inaczej było w roku 2020, choć tym razem zdecydowałam się zmierzyć się z nią w języku angielskim, a to nieco wydłużyło lekturę.
Nie jest to zatem moje pierwsze spotkanie z klasycznym dziełem Charlesa Dickensa, a jego treść jest mi znana prawie na pamięć. A jednak, co nieczęsto się zdarza, ponowna lektura nigdy mnie nie nudzi i co roku wracam do niej z niekłamaną przyjemnością. A ponieważ z zasady nie czytam niczego po raz drugi (są tylko trzy wyjątki), świadczy to o tym, że "Opowieść wigilijna" zrobiła na mnie niemałe wrażenie. I chyba nie chodzi tu o pewne oczywistości, o których uporczywie przypomina, choć w każdych czasach przypominać o nich warto, o to lekko dydaktyczne: "Miłość jest ważniejsza od pieniędzy, a pieniądze szczęścia nie dają", ale o uroczy, ponadczasowy bożonarodzeniowy klimat, wykreowany za pomocą przepięknego języka i całkiem wciągającą, sprawie poprowadzoną akcję. Bo trzeba przyznać, że pomimo upływu czasu "Opowieść wigilijna" się nie dezaktualizuje zarówno pod względem treści, jak i formy, potwierdzając tym samym, że stała się częścią kanonu literatury pięknej.
Każdorazowo i nieodmiennie ujmuje mnie element fantastycznej podróży z duchami w czasie i przestrzeni i z wielką przyjemnością do niego wracam. I ch...