Z pamiętnika sfrustrowanego mola:
Dzień 1: "Zaczynam czytanie "Olivera Twista" i od razu zostaję na bezczela obijany absurdalnością. Szczegóły wkrótce".
Dzień 2: "Postacie są okrutnie przerysowane, jakby operetkowe. Zgraja sadystów i psychopatów. Rośnie i tak już ogromne współczucie dla Twista".
Dzień 4: "Po przebiciu się przez około setkę stron, czuję się zbrukany. Nie wyobrażam sobie, jak ktoś może odczuwać przyjemność z czytania rzeczy tak po ludzku strasznych. Dziewięcioletni smyk, który ma nadzieję na to, że niebawem umrze, bo już się w życiu nacierpiał? Kogo normalnego by to nie ruszyło? Do tego na dokładkę panteon obmierzłych, świętoszkowatych potworów, te wszystkie Karoliny i Claypole. To jest chore.
Dzień 7: "Poprzednio pisałem, że byłem wkurzony tym, co czytałem, więc Dickens osiągnął swój cel, grając na emocjach czytelnika jak na odsłoniętych nerwach - zatem plus dla niego. Teraz jednak się wszystko uspokoiło, a i momentami smakuje jak przesłodzony czaj. Kiepsko to wygląda, zobaczymy co będzie".
Dzień 9: "Nie, nic nie uratuje tej historii. Intryga, a raczej intryżka, jest cienka jak skóra na kaszance. Właściwie to przez teatralizację zachowań bohaterów, nagromadzenie lukru i romantycznych uniesień, a także inne mankamenty, los tych ludzi przestał mnie w ogóle obchodzić...".
Dzień 10: "Patos, patos, patos, akcent humorystyczny, patos, patos, rzewna historyjka, patos".
Dzień 12: "Zbliża się finał i j...