Fragment: Ostatnie zdanie brzmiało już na progu ganku, na którym, przebierając porzeczki na konfitury, siedziała pani Julia Kamińska, właścicielka maleńkiego folwarku „Jabłonki". Pochyliwszy siwiejącą już głowę i uważnie patrząc czarnemi oczami, podobnymi do oczu Kazi, tylko nie tak wesołymi, jak oczy córki, pani Julia starannie wybierała owoce, odrzucając oczyszczone jagody do specjalnego koszyka. Pomagała jej w tym starsza córka, siedemnastoletnia blondynka o poetycznej główce, z twarzą o delikatnych liniach, w której nieoczekiwanym szczegółem były wąskie zaciśnięte usta. Nadawało jej to wyraz powagi, harmonizujący zresztą z równie poważnym spojrzeniem dużych, szarych, jakby w zamyśleniu patrzących, oczu. Ina Kamińska, jak można było wnioskować z jej powierzchowności, stanowiła zupełne przeciwieństwo swej młodszej siostry, będącej uosobieniem radości życia. Kazia, wbiegłszy z hałasem na ganek, kręciła się przed matką i siostrą, jednocześnie zaś, trzymając wysoko nad swą czarną główką depeszą, wołała, śpiewając:
— Tralala, tralala... depesza od Andrzeja... tralala... Pani Julia zbladła. Widać było, że przejęła się już w chwili, gdy usłyszała dźwięczny głos Kazi w ogrodzie. Sama przez się depesza była zjawiskiem zgoła niecodziennem w ich monotonnem, ubogiem w zdarzenia życiu. Ta zaś nadeszła z Włoch od jej syna Andrzeja, młodego malarza, który przebywał w Rzymie dla ukończenia artystycznych studiów.
— Tralala, tralala... depesza od Andrzeja... tralala... Pani Julia zbladła. Widać było, że przejęła się już w chwili, gdy usłyszała dźwięczny głos Kazi w ogrodzie. Sama przez się depesza była zjawiskiem zgoła niecodziennem w ich monotonnem, ubogiem w zdarzenia życiu. Ta zaś nadeszła z Włoch od jej syna Andrzeja, młodego malarza, który przebywał w Rzymie dla ukończenia artystycznych studiów.