Młoda dziewczyna, która ma wiele imion, które wybiera on. Jej oprawca: Altar. Mężczyzna, który wytresował ją sobie, jak zwierzątko. Zwierzątko, które było płochliwe, bezbronne i walczyło o przetrwanie. Brała udział w jego grze, mając nadzieję, że nadejdzie taki dzień, w którym ich role się odwrócą i to ona stanie się jego katem. A on człowiekiem, który nie będzie rozkazywał, a błagał o litość. Człowiekiem, który w oczach nie będzie miał obłąkania, a strach. W końcu nadszedł dzień, w którym Shantee – bo takie nadała sobie imię – zostaje uwolniona z rąk Altara. U boku Trevora znajduje bezpieczeństwo, którego nigdy nie zaznała. Miał zostać jej ochroniarzem, ale stworzyli coś więcej. Kobieta uważała, że zaznała spokoju, jednak nieświadomie nadal była marionetką, którą Altar się wysługiwał.
Jeśli ktoś lubi tylko słodkie romanse mafijne, to ta książka nie jest dla niego. Bo w tej historii jest wiele tajemnic, które kryją w sobie wiele bólu. Historia jest inna niż wszystkie, to mogę przyznać. Jednak jak dla mnie akcja toczy się zbyt szybko. Dziwne, że ofiara wieloletniej przemocy tak prędko zaczyna klimatyzować się w nowym świecie i przede wszystkim pozwala dotknąć się obcemu mężczyźnie. Fakt, był jej bohaterem, a ona chciała tym pokazać, że zrobi wszystko, byle dalej był jej tarczą. Ale zachowanie bohatera – policjanta – wobec ofiary. No trochę dziwne.
Jednakże książkę i tak bardzo polecam, bo jest to coś nowego pośród innych romansów mafijnych.