Jestem przekonanym obrońcą ukształtowanego przez epokę nowożytną absolutnie suwerennego państwa o charakterze narodowym. Uważam je za krańcowy i najwyższy twór europejskiego rozumu politycznego. Wszelkie idee państwa lub super-państwa kontynentalnego zawsze traktowałem z dużą nieufnością. Nigdy nie rozumiałem zachwytów niektórych historyków lub filozofów politycznych ideą imperium. Szczególnie zaś nie rozumiem egzaltacji nad wizją wskrzeszenia Sacrum Imperium, jakże charakterystyczną dla niemieckiej myśli politycznej, a popularną także w Polsce w niektórych środowiskach, w tym także pośród ludzi, których znam i cenię. Wizja cesarskiej Europy i sakralnego cesarza być może jest przepyszna intelektualnie, uwodzi umysł, ale zarazem jest podstępna i nieprawdziwa. Nigdy nie było i nie będzie zjednoczonej politycznie Europy, która stanowiłaby prawdziwy dom dla wszystkich historycznych narodów europejskich. We wspólnym europejskim domu, pod hasłami połączenia narodów i państw w jedno super-państwo, kryją się radykalnie sprzeczne interesy. I nie łudźmy się, że w takim super-państwie szanowane będą kiedykolwiek roszczenia średnich i mniejszych ludów. Polityczne zjednoczenie Europy wyraża interesy największych, powiedzmy wprost: największego z tworzących ją państw.
Ze wstępu.