Autor w powieści postanawia zabrać czytelników do swej rodzinnej miejscowości, by ukazać co się może stać, gdy w pewnych niecodziennych okolicznościach związanych z likwidacją szpitala dochodzi do przerażającej mutacji zwykłych pospolitych much. Owe stworzenia na skutek kontaktu z przeterminowanymi lekami i odpadami po operacjach trafiają do zwykłego kontenera na śmieci, który staje się swoistym inkubatorem dla wyklucia się nowej śmiercionośnej odmiany much-morderców.
Niedługo po wydostaniu się na wolność owady, które wielkością dorównują dojrzałym śliwkom zaczynają atakować mieszkańców miasta. Problem staje się na tyle poważny, iż do walki z nim staje sam Minister Obrony - Antoni, który na skutek „objawień“, a może choroby psychicznej postanawia walczyć z zagrożeniem w niecodzienny sposób...
Przyznam szczerze, że nigdy dotąd nie miałem okazji czytać takiej książki, jak „Muchy“ Tomasza Siwca. Połączenie horroru ekstremalnego, z ogromną dawką czarnego humoru i satyrą w rodzaju „Ucho Prezesa“ czy „Dziennik Jacka Federowicza“ wypadło autorowi fantastycznie. W trakcie czytania książki na zmianę częstowany byłem opisami makabrycznych scen jakich sprawcami były muchy, by chwilę później uśmiechać się i kręcić z niedowierzania głową czytając o pomysłach Pana Antoniego. Również zakończenie historii zasługuje na uznanie, mimo iż jest możliwe do przewidzenia to napisane w sposób wyjątkowo humorystyczny i ciek...