Kolejna część trzymająca się założeń Morderczej serii Tomasza Siwca opowiada o niejakiej krowie. Dotychczas, na łamach serii trochę już tych stworzeń przerobiliśmy. Był zmutowany kret, kury, kaczki. Trochę jak w filmie "Rejs" (1970) Marka Piwowskiego kiedy padają słowa „Koń... Krowa, kura, kaczka... Kura, kaczka, drób...".
Jak dotąd schemat tych krótkich opowieści był bardzo podobny. Zaniedbania, a ich rezultatem było skażenie doprowadzające do różnych mutacji zwierząt, których dotyczyły bezpośrednio. Potem masowa masakra i finał, często zaskakujący. W przypadku Krowy, którą tu wyróżnię, sprawa wygląda nieco inaczej. Autor porzucił drogę naturalnych mutacji i poszedł w bardzo odległym kierunku.
Jeśli chodzi o następstwa tych wydarzeń to podobnie jak w poprzednich odsłonach dostąpimy brutalnych scen. Nieco groteskowych ale jednak krwawych. W tej kwestii niewiele się zmieniło, co mnie cieszy. Nie wybaczę jednak wykluczenia naturalnego, bardziej ludzkiego zapalnika.
"Mordercza krowa" to krótka opowieść, doskonała jako oddech pomiędzy powieściami wyższych lotów. Ale taka jej rola. To nie historia gdzie mamy czas by polubić bohaterów, bo ci giną tu w oka mgnieniu. Doskonale wiemy, ze każdy powołany tu do życia będzie za chwilę rozczłonkowany, pożarty czy zostawiony w męczarniach. Taki jest właśnie Tomasz Siwiec, nie oszczędza nikogo i nawet krowa jest tego doskonałym przykładem.