Pisząc przez ostanie 35 lat kilkanaście słowników, zawsze starałem się, pod byle pretekstem, przemycić do nich swoje widzenie świata, osobiste poglądy i oceany, a nawet własne poczucie humoru. Była to jednak z reguły kontrabanda ciasno ograniczona surowymi ramami gatunku. Cóż ma więc czynić autor stroniący od udzielania wywiadów, nielubiący występować w telewizji i radiu, któremu się uprzykrzyła reputacja rejenta Milczka (chociaż grałem go w szkolnym przedstawieniu "Zemsty", w którym Cześnikiem był kolega Janek Kreczmar)? Myśląc o tym przypomniałem sobie, że kiedyś, przez 21 lat, pisałem felietony w niedzielnym "Życiu Warszawy" i w "Polityce". Może więc warto by było wybrać z nich jakąś niewielką część, charakteryzując to, co mnie interesowało, pobudzało do medytacji, skłaniało do refleksji, wreszcie bawiło? Ale przecież było to tak dawno, od połowy lat pięćdziesiątych do połowy siedemdziesiątych! A może jest to właśnie okoliczność pomyślna? Bo przecież na pewno znaczna większość potencjalnych odbiorców nigdy tych tekstów nie miała w ręku, inni zaś ich nie pamiętają. Rzecz więc w trafności wyboru, a bardziej jeszcze w atrakcyjności materiału. Osądzić to mogą jednak tylko Czytelnicy.