Zamykające cykl dzieło jest jak drewniana podkowa u kowala - co to ma być?! Zastanawia mnie bardzo pozytywny odbiór książki i myślę, czy ze mną jest coś nie tak, czy z innymi.
Więc w końcu dowiedziałam się, po co Axel chcę Tessę. Właściwie to nawet logiczne, skoro sam nie podołał w budowie mechanicznej armii. Jednak durna Tessa uwierzyła zapewnieniom Mortmaina i pomogła mu. Głupia, trzeba było rozwalić zegarek w drobny mak! Wtedy plan po części by się rozpadł. Chociaż i tak Dobro wygrało, także na jedno wyszło. Tłumaczenia działania mechanizmu naszyjnika Tess, anioła, jest kompletnie wyssane z palca. Tak samo, jak więzienie anioła przez pana V. (czaicie, co mam na myśli, nie? ;)
Akcji jest jak kot napłakał. Wielka walka maszyn i Nocnych Łowców sprowadza się do kilku kartek, wśród których opis walki to coś w stylu "no, temu urwał łeb, tego dźgnął, tamtą chwycił" i hura, wygraliśmy. Wątek szpiega (znowu) ma być humorystyczny, ale wychodzi mizerny, taki dziecinny.
Trójkąt na szczęście porozbijał się na oddzielne pary. Męcząca była hipokryzja, którą tłumaczy się uczucia do kilku osób. Wiecie, może i istnieją ludzie , co uważają, że poliamoria istnieje i nie jest zła i że każda ze stron może z niej coś dobrego wyciągnąć. Ale byłam, nie z własnej woli, w takim związku i "dziękuję bardzo" za taką miłość. Tak, jak agape jest jedna, tak i eros może być tylko jedna, a nie dwie na raz.
A tak właściwie to Tess na tym korzysta - ma se Willa, dzieci...