TRZEBA WIEDZIEĆ JAK KOŃCZYĆ
Jak to dobrze, że są autorzy, na których zawsze można polegać.
Przeczytałam „Konklawe” z dużym poślizgiem. Wysłuchałam właściwie, odkrywając bardzo dobrego, nowego lektora (Marcin Popczyński). Odczucia były różne.
Najpierw trochę mi się dłużyło. Umiera papież, okoliczności niejasne, coś powinno zacząć się dziać. Dzieje się niewiele. Obserwujemy sytuację z kilku punktów widzenia, co nie sprzyja koncentracji. Gdy narrację przejmuje dziekan, robi się lepiej.
I znów mieszane uczucia. Z jednej strony doceniam pieczołowitość w oddaniu realiów, z drugiej – zaczyna mnie to nużyć. W końcu, ile razy można powtarzać ten sam tekst kardynalskiej przysięgi? Zamiast śledzić przebieg wątłej akcji zastanawiam się, na ile autor jest wiarygodny. Pod tym względem Robert Harris nigdy nie zawodził, więc i tym razem daję mu kredyt zaufania. I słusznie: w posłowiu autor wyjaśnia, że zdobył zgodę Watykanu na odwiedzenie wszystkich opisywanych miejsc i podaje wiele wiarygodnych źródeł, dzięki którym mógł poznać kulisy konklawe, co przecież wcale nie jest łatwe.
Jeżeli ktoś zastanawiał się, czy ta powieść nie obraża uczuć religijnych uspokajam, że nie ma powodów do obaw. Mimo, że autor opowiada o ciemnych stronach Watykanu, do sfery czysto religijnej podchodzi z dużym szacunkiem i taktem. Wydawcy na pewno byli zawiedzeni. Gdyby Harris porządnie zamieszał, liczni poobrażani naty...