Choć zwykle nie sięgam po tasiemcowe serie, do przeczytania "Koloru magii" zachęciła mnie z jednej strony rekomendacja koleżanki, która na swoim facebookowym profilu często umieszcza trafne cytaty z tego cyklu, z drugiej przeczytany kilka lat temu artykuł o fenomenie Terry'ego Pratchetta i jego „Świata dysku”. Chciałam też spróbować czegoś z gatunku zupełnie odmiennego od zwykle wybieranych lektur.
I rzeczywiście, pierwsza część wieloksięgu to coś zgoła innego. Niby fantastyka, ale z dużą dozą humoru i ironii, podszytych drobną nutką złośliwości. Krzywe zwierciadło, w którym odbija się nasz niedoskonały świat. Bo niby magia, niby potwory, bogowie, olbrzymy etc., ale w ich zachowaniach i problemach mamy żywe echo współczesności, naszych przywar, bolączek i pełnej bzdur rzeczywistości. Wiele tu nawiązań, odniesień, zapożyczeń, fajnie się to wyłapuje w czasie lektury. Znać erudycje i talent autora.
Akcja powieści żywa, dynamiczna, trochę szarpana, trochę poplątana, nieco chaotyczna, za to bohaterowie i ci pierwszoplanowi i ci w tle – doskonali. A wszystko zanurzone w specyficznym humorze, który nie każdemu chyba przypadnie do gustu.
Wiele opinii wskazuje, że „Kolor magii” jest najsłabszą częścią z cyklu i po lekturze można zniechęcić się do kolejnych. Fakt, książka mnie nie porwała. Przeczytałam, uśmiechnęłam się kilka razy, zadziwiła mnie wyobraźnia i erudycja autora i tyle. Ale skoro następne mają być lepsze, spróbuję sięgnąć przynajmniej po kol...