być może ktoś trafił na tę opinię, bo usłyszał "słuchaj, musisz przeczytać Pratchetta" albo chce znać klasykę gatunku; w każdym razie - jeśli nie znasz tej serii, to trochę ci zazdroszczę, że to dopiero przed tobą.
a nawet jak nie przypadnie ci do gustu - cóż, przynajmniej próbowałeś. a serio to trzeba brać poprawkę na to, że Świat Dysku (z brytyjskim humorem) nie jest dla każdego (chociaż dla bardzo, bardzo wielu). dla mnie to powrót, re-read, czego zwykle jednak nie robię - Świat Dysku warto.
nie jest to standardowa opowieść fantasy (przede wszystkim - to fantasy comedy), zarówno pod względem języka, jak i fabuły. trzeba być gotowym na to, że zaczyna się od pożaru, a potem dzieje się jeszcze więcej, mimo zaledwie dwustu stron. ale trzeba pozwolić, aby ten chaos nas pochłonął.
ktoś kiedyś (możliwe, że King) powiedział, że aby dobrze pisać, trzeba dużo pisać, ale jeszcze więcej czytać; i, moim zdaniem, Kolor magii, jeśli nie cały Świat Dysku, powinien znaleźć się na "must-read" liście osób, które chcą pisać i pracować ze słowem (także tłumaczy, o czym krótko niżej; w szczególności, że czytając kolejne tomy da się "wyczytać"rozwój pisarski). Pratchett wielokrotnie w swojej twórczości wyśmiewa standardowe zagrania fantastyki, poczynając od głównego bohatera, aż po kreacje kobiet i bohaterów w fantasy. bawi się słowem, opisami, jak i samymi bohaterami; odrzuca standardowe podejście do głównego bohatera, zamiast niego dając nam tchórza z przypadku, nieudacznika, którego jednak ciężko nie lubić i, szczerze, nieraz się z nim zgodzić. to idealny anty-bohater, który jednak nie przybliża się do granicy złoczyńcy. pewnie wiele rzeczy w twórczości Pratchetta można nazwać anty-, ale jakie, to polecam odkryć samemu (nie będę spoilerami odbierać zabawy).
i absolutnie nie sugeruje kopiowania stylu czy humoru, ale raczej - szukania własnej drogi pisania, na której (podobnie jak z Pratchettem) nie każdy będzie chciał pozostać, ale wielu pokocha właśnie za oryginalność.
przy czym trzeba pamiętać - na poziomie kości w ciele to nadal fantastyka; spotkałam się z określeniem, że nie jest, że ktoś czyta Pratchetta, ale nie czyta fantastyki - niech was to nie zmyli; to nadal fantastyka z kości, chociaż co do krwi bym się kłóciła (względem tego, jak niestardadowe jest podejście). jednak to dobra pozycja i dla kogoś, kto na fantastyce (jak ja) zjadł zęby, ale jak sądzę, również dla kogoś, kto dopiero chciałby zacząć z fantastyką. sądzę, że długość jest atutem (bo jak komuś mało - spokojnie, jest dużo, dużo więcej; a jak ktoś uzna, że to nie dla niego - nie musi przerzucać wielkich tomisk klasyki). mamy więc magów, magiczne przedmioty, czary, a także bogów (którzy wybijają ateistom okna).
minusem dla nowego czytelnika może być to, że to jednak jest wprowadzenie do świata i może czuć się przytłoczony funkcjonowaniem Świata Dysku, miasta Ankh-Morpork, magów i magii, bogów czy samej geografii; w szczególności, że bardzo mocno zespaja się z Blaskiem Fantastycznym, kolejnym tomem, we dwoje tworząc nierozłączną całość, co nie jest tak bardzo oczywiste w przypadku innych tomów, tworzących podserie w serii. być może inny tom Świata Dysku jest lepszym punktem wyjścia (personalnie pewnie bym dała komuś Kosiarza do ręki).
zarazem to bardzo ciekawa pozycja pod względem właśnie kreacji świata i ustalania zasad, które powinny nim rządzić (po to, by je, odpowiednio, czasem złamać); nazwa serii nie jest bez przyczyny - jak ma działać świat, który dosłownie - jest Dyskiem? wędrującym przez wszechświat na grzbietach czterech słoni, które stoją na grzbiecie wielkiego żółwia... no właśnie. ale nawet te elementy budowy świata są ciekawe, tłumaczone nie w encyklopedyczny sposób, a raczej - dodawane wtedy, gdy są potrzebne.
sama nie mam najmniejszego drygu do żartów i humorów (a szkoda), jednak to nie znaczy, że nie umiem docenić dobrego żartu - i to chyba jest to, co najbardziej na początku przyciągnęło mnie do Świata Dysku (później - poważniejsze tony, tak obecne w twórczości Pratchetta). nie jest to humor, który jest wulgarny, nie jest to humor, który czasem można by nazwać "boomerskim" (mimo że Kolor Magii to 1994 rok), więc wiecie, hehe, seks i takie tam. to humor brytyjski, sarkastyczny i absurdalny. i absolutnie, absolutnie cudowny.
ostatni będą pierwszymi - każdy, kto siedzi w fantasy, wie, jak ważne jest dobre tłumaczenie (chociażby kwestie tłumaczenia Władcy Pierścieni czy kłótnie o Shrike - Chżywara czy Dzierzbę z Hyperiona Simmonsa). Piotr W. Cholewa docenia to, jak słowem bawi się Pratchett i nie pozostaje dłużny polskiemu czytelnikowi, nie idąc na skróty tam, gdzie byłoby to możliwe, chociaż wypaczałoby humor. w końcu, po co się męczyć z jednym gagiem językowym, gdy samych żartów jest znacznie więcej. doceniam jednak, że to zrobił, jak z orzechami vuo skeeh (polecam przeczytać na głos, a jak ktoś nie wyłapał - orzechy włoskie (w oryginalne było Vul Nut - walnut).
na koniec jednak broni się to jako solidna pozycja, pełna humoru i przygód, gdzie akcja nie ustaje prawie wcale, wciągając aż do samego końca, a i dalej, kusząc, aby sięgnąć po Blask Fantastyczny.