Druga część Dziewczyny z gór była dla mnie tak samo fascynująca jak pierwsza. Mimo tego że inna, tu jednak już znałam motyw i emocje towarzyszące porwanej Nadii i temu, który ją porwał, czyli Jakubowi. Jednak nowe zdarzenia zatopiły mnie w tej lekturze, jak przy części pierwszej.
Dziewczyna po 14 latach postanawia wrócić do domu. Jej matka, Olga nie może zrozumieć jak przez tyle lat, mając dostęp do telefonu, chodząc do szkoły ale razu się z nimi nie kontaktowała. Inaczej wyobrażała sobie zachowanie Nadii po powrocie, tym czasem dziewczyna ma 25 lat, przesiąknęła górami, życiem w zupełnie innym miejscu. Olga próbuje nauczyć się "nowej" córki, o wszystko oskarża jej porywacza, policja podjerzewa że ją krzywdził, jej przywiązanie do porywacza tłumaczą syndromem sztokholmskim. Jakuba uważa się za zaginionego, a później za zmarłego, jednak Nadia żyje nadzieją że się odnajdzie.
Nie zawsze wszystko jest takie, jakim nam się wydaje. Dla mnie więź pomiędzy Jakubem a Nadią była prawdziwa, szczera. Uczyli się siebie oboje, zależało im na sobie. Wiem że matka Nadii też cierpiała ale czy jest bez winy? Sobie nie ma nic do zarzucenia, lecz czy na pewno postąpiła słusznie? Polecam przeczytać i wyrobić sobie własne zdanie.
W przygotowaniu jest już tom trzeci, którego nie mogę się doczekać. Tym bardziej że pojawiła się nowa postać, którą strasznie mnie irytuje, jestem ciekawa czy nabiorę do niego sympatii.