Smagła drobna ręka wysunęła się z pod kosmatej burki, czule pogłaskała lśniący od piany grzbiet rosłego, wronego konia... Koń przyśpieszył kroku i szybciej od wichru pomknął po wąskiej ścieżynce nad samym skrajem strasznej, ziejącej przepaści... Młody jeździec, otulony po głowę w burkę, przypadł teraz do szyi swego czworonożnego towarzysza, wsparł się mocniej w strzemionach, silniej i krócej podciągnął cugle. Zbliżała się burza. Czarne, poszarpane chmury okrywały niebo, gromadząc się lękliwie i zbijając w potworne kształty, jak gdyby w strachu przed czymś potężnym i wszechmocnym, co miało za chwilę nastąpić w przyrodzie. Dziki, burzliwy wicher krążył w szczelinach, zawodząc swą straszną pieśń i trzęsąc wierzchołkami kasztanów i jaworów tam w dole, w kotlinach. Coś dziwnego działo się w przyrodzie, coś strasznego i groźnego, jak śmierć.