Książka przeleżała na mojej półce lata. Lata, gdy co krok ktoś próbował mi o niej przypomnieć, ale nawet serialowi nie udało się mojej lektury przyspieszyć. Wiedziałam, że i to, i to może mi się spodobać, ale wciąż w dłonie brałam inne tytuły, aż w końcu nadszedł dzień, gdy byłam wszystkim przytłoczona i potrzebowałam złapać oddech. „Dobry omen" był strzałem w dziesiątkę.
Fabuła kręci się wokół nadchodzącej apokalipsy, której obie strony (Niebo oraz Piekło), wypatrywały, ale gdy już na świecie pojawił się Antychryst... Cóż. Jak zrezygnować z Ziemi, gdzie są szybkie samochody, dobra muzyka i alkohol? W centrum wydarzeń jest Azirafal (anioł z słabością do starych ksiąg, szczególnie tych z proroctwami) i Crowley (Agent Piekła, który odegrał rolę TEGO Węża), czyli duet barwny i ujmujący. Wokół nich natomiast pełno jest innych równie ciekawych bohaterów, a sam Antychryst to jedenastoletni chłopiec, który ma na głowie ważniejsze sprawy niż koniec świata. Każdy ma swoje priorytety, ale jeden jest kluczowy — trzeba powstrzymać Czterech Motocyklistów Apokalipsy i dalej dobrze bawić się na Ziemi.
Mój humor, moi bohaterowie, mój poziom sarkazmu. Wszystko tutaj było tak bardzo MOJE, że choć na pewno w powieści były jakieś wady — ja ich nie dostrzegam. Mam za to ochotę na więcej tytułów Neila Gaimana czy Terry'ego Pratchetta, bo potrzebuję ich w moim życiu. Najlepiej w nadmiarze.
przekł. Juliusz Garztecki, Jacek Gałązka
Psst, ta kiczowata...