W pierwszej kolejności chciałam zauważyć, że okładka powieści jest pierwszą z serii Jeżycjada, na której widnieje bohater płci męskiej (chociaż Józinek pewnie nie do końca zgodziłby się ze mną, przecież to Miągwa - Ignacy G. Stryba).
Minął około miesiąc od wydarzeń w "Żabie", a siostry Pyziak napastowane są coraz częściej przez braci Schoppe, przynajmniej w mniemaniu Ignacego Borejki. Niczym w czasach historycznych, dziadek zatrudnia do bronienia honoru (tak naprawdę śledzenia!) Laury jej własnego brata o zapędach detektywistycznych (Ignacy G. aka Miągwa)! Ignacy Borejko chyba starzeje się coraz bardziej, bo tak apodyktyczny nie był jeszcze nigdy! Odmawianie ślubu własnej wnuczce (stąd tytułowa "czarna polewka"), choć o zgodę wcale nie powinno pytać się dziadka! Ech...
Szczerze mówiąc, strasznie znielubiłam w tym tomie Miągwę (tj. mięczaka, wymyślone przez Józefa Pałysa), który niby taki inteligentny, ale do głowy mu nie wpadło, że zlecone przez dziadka zadanie godzi w prywatność i życie osobiste sióstr. Może uznał, że polecenia seniora rodu należy wykonywać bez zastanowienia jak rozkazy? W takim razie pytam po raz kolejny, gdzie inteligencja tego dziecka? Na poziomie towarzyskim widzę u niego same braki, co jest dziwne przy tak licznej rodzinie, która może świecić przykładem. Chciałam zauważyć, że wspomniany tutaj Sherlock Holmes, nie wykazywał się nigdy taką nadgorliwością, jak młody Ignaś. Porównanie to wydało mi się tak oburzające i bulwersujące, że...