Chciałam oddać honor pierwszej książeczce, którą pamiętam. „Zaczytywałam się” w niej, gdy nie umiałam jeszcze czytać.Od tego się wszystko zaczęło.
Na tej książce wychowały się również moje dzieci, kiedyś przejmie ją następne pokolenie, bo jest wprawdzie sfatygowana, ale nic nie straciła na atrakcyjności. W tamtych latach (kilkadziesiąt minęło!) była bardzo innowacyjna i atrakcyjna.
Treść książeczki prosta: zobaczmy co tam wiezie w ładowniach płynący po morzu okręt, na 24 stroniczkach wierszowany wykaz rzeczy na kolejne litery alfabetu.
„…Na każdą z liter w alfabecie
na tym okręcie coś znajdziecie.
Więc wam wyliczę - nie jak popadło,
ale jak idzie ABECADŁO.
Na A „arbuzy" pyszne, soczyste
i „ananasy" w środku złociste.
Wielkie „akwarium" - w nim złote rybki,
żółty „autobus", zwinny i szybki.
Na B - zwierzęta: „barany", „byki",
„beczki", „buciki" i „baloniki".
Duże i małe, różne „butelki",
blaszane „bańki", ogromne „belki".
Na C - „cukierki", żeby łasować,
cement i „cegły", żeby budować.
„Cebula", „czosnek" - smaczne jarzyny,
chrzan strasznie ostry, żółte „cytryny"…"
I tak dalej do „Z”.
Wszystkie słowa napisane w mojej opinii w cudzysłowach były narysowane. Innowacyjność tej książeczki polegała na takiej konstrukcji:
poczytajmy sobie razem - mama słowa, ty obrazek.
Książeczkę przeczytałam (potem recytowałam z pamięci) pewnie z kilkaset razy, a później ...