Stary, zmęczony życiem i obserwowanymi koszmarnymi obrazami, chory na niezidentyfikowaną chorobę, niespełniony malarz, któremu zabrakło talentu, ceniony kiedyś reporter wojenny, kupuje walącą się wieżę i na jej ścianach maluje wielką panoramę bitewną.
Kiedy dzieło jest w połowie gotowe, w wieży malarza pojawia się niespodziewany gość, chorwacki mechanik, kiedyś żołnierz, któremu tytułowy batalista zrobił zdjęcie podczas wojny w byłej Jugosławii. Zdjęcie to przyniosło autorowi uznanie, nagrody i pieniądze, a modelowi cierpienie, tortury i śmierć rodziny.
Mechanik Ivo, który tropił reportera latami, czyniąc go w jakimś sensie współodpowiedzialnym za swoją tragedię i straty, zamiast po prostu przystąpić niezwłocznie do wyrównania rachunku krzywd, informuje lojalnie malarza, że go niedługo zabije i… rozpoczyna z nim trwającą kilka dni dysputę filozoficzno-metafizyczną na temat istoty wojny, natury ludzkiej (najwyraźniej z założenia skłonnej do okrucieństwa), sztuki i rozmaitych środków jej wyrazu, pamięci, miłości i wszelakich kompozycji i połączeń tychże tematów. Kilku innych też.
Panowie spotykają się w wieży batalisty, który jakby nigdy nic nadal kontynuuje swoje dzieło, ale także w kawiarni w pobliskim miasteczku i na pasjonujące ich tematy gadają, gadają, gadają…
Potem jest epilog, którego można się było spodziewać po przeczytaniu 1/3 książki, a którego zdradzać mi nie wypada i historia się kończy.