W zeszłym roku R. F. K Sosiński zaskoczył mnie pozytywnie pierwszym tomem "Aszanturi". Niestety "Aszanturi: Nić przeznaczenia" trochę mnie rozczarowało.
Nie mogłam odnaleźć się w tej historii. Miałam wrażenie, jakby coś mi umknęło. Mimo że przypomniałam sobie zakończenie poprzedniej książki, dalej było mi ciężko. Spowodowane było to tym, że na samym początku mamy nowe postacie oraz nowe wydarzenia, które zaraz scalić i wytłumaczyć, dlaczego i po co tu są, zrobiły duże zamieszanie. Dużo, naprawdę z początku dla mnie tu za dużo przeskoków i nowych bohaterów. Oprócz wybrańców, czyli tytułowych Aszanturi pojawiają się tu także smoki, demony, diabły, anioły, wampiry, śmierć i wiele innych. Dopiero mniej więcej w połowie książki historia zaczęła mi się kleić. I wtedy było lepiej. Od razu lepiej mi się czytało.
W pierwszej części to była naprawdę ciekawa, oryginalna historia. Podobał mi się pomysł dzieci odrodzenia. W drugim tomie widać jak te dzieci, czyli Loki, Klaryk i Salkhlada zmieniają się. Ich postacie się rozwijają, po to, by chronić zwykłych ludzi. Każde z nich wie, że ma w sobie moc i siłę, która może uratować świat przed morderczą armią duchów i demonów. W książce mamy więc wojnę między ludźmi a istotami nadprzyrodzonymi. Jest akcja, jest walka, jest i nadzieja. Kto zwycięży? Tego musicie dowiedzieć się sami z lektury.
Cieszę się, że po połowie książka wróciła na właściwe tory. Szkoda tylko, że tak późno. To chyba nie koniec przygód dzieci ...