Dramaty nie należą do mojego ulubionego gatunku literackiego. Jednak w ramach głębszego poznawania twórczości Janusza Głowackiego postanowiłam zrobić wyjątek i sięgnąć po utwór sceniczny. I co się okazało? Że to malutkie dziełko zawiera w sobie dużo mądrości życiowej, a także potężny ładunek emocjonalny i uniwersalny przekaz.
Autor głównymi bohaterami swojego utworu uczynił bezdomnych mieszkających w jednym z parków w Nowym Jorku. Wśród nich jest rosyjski Żyd, polski rzezimieszek, a także portorykańska kobieta. Jak się okazuje amerykański sen może mieć różne finały, a homelessem może zostać każdy. Wszystkie te postaci, niczym w antycznej tragedii, muszą poddać się nieubłaganemu losowi, który nie jest dla nich łaskawy. Odwołania do Sofoklesa są oczywiste – jednak inne czasy, inne tragedie.
Lektura ta pomaga spojrzeć inaczej na problem bezdomności. Bo każdy z tych ludzi miał kiedyś dom, marzenia, jednak taki, a nie inny przebieg wypadków rzucił ich na ulicę.
Jak to bywa u Głowackiego, w utworze pojawia się duża dawka sarkazmu i ironii. Całość napisana jest prostym językiem, bez przekombinowania, co dodatkowo wzmacnia przekaz.
Bardzo bym chciała zobaczyć ten dramat na scenie, nie bez powodu jest on jednym z najbardziej znanych dzieł Autora. I zasłużenie.