To puenta od pewnej anegdoty z czasów, gdy w gazetach publikowano książki w odcinkach, które były pisane z tygodnia na tydzień przez autorów popularnych powieścideł. Pewien autor właśnie takiej, ale poczytnej powieści, którą czytelnicy tej gazety śledzili z wypiekami na twarzy i często dla niej kupowali gazetę, zażyczył sobie z dnia na dzień dziesięciokrotnego podwyższenia gaży za odcinek. Właściciel gazety natychmiast rozwiązał z nim umowę, słusznie wychodząc z założenia, że pismaków popularnej chały na rynku jest na pęczki, więc każdy mu z pocałowaniem ręki pociągnie tę serię. Dał to jednemu, drugiemu, trzeciemu...i każdy najdalej po dwóch dniach rezygnował. A tydzień się kończył i trzeba było coś opublikować. Rzecz w tym, że bohater powieści właśnie wyskoczył był nad pełnym oceanem z samolotu, który zepsuł się podczas burzy na morzu i zaczął spadać. Bohater wyskoczył, ale nie otworzył mu się spadochron, a spadając widział już w dole płetwy grzbietowe wielu rekinów... W końcu wydawca zadzwonił do autora, którego wyrzucił, i zgodził się na jego stawkę. A początek następnego odcinka zaczynał się tak, jak napisałem powyżej...