Tyle czasu czeka się na urlop, a gdy już nadejdzie, to pędzie z prędkością światła! Nagle jestem po i nie mam pojęcia jak to się stało!
Postanowiłam sobie odrobinę uprzyjemnić ten powrót mrożoną kawą. Wyszło iście literacko! Bo oto mam przepis!
- Niczym w komedii pomyłek, zrobiłam normalną kawę, wypiłam pół, a o reszcie zapomniałam. A zimna kawa to już całkiem niezły punkt wyjścia do mrożonej.
- Potem nie było tak dobrze. Nastał dramat i rozsypanie kostek lodu po całej kuchni.
- Wtedy wkroczył kiepski kryminał, czyli poszukiwanie ww. kostek pod półkami, a tam, jak wiadomo, znajduje się więcej, niżby się chciało (czyli mamy wątki egzystencjonalne, wręcz życiowe, skłaniające do refleksji o konsumpcjonizmie i jego… eh… resztkach).
- Temat nabrał thrillerowych rumieńców, bo sprawca zaczął się w niewyjaśnionych okolicznościach „ulatniać”. Było gorąco! Jednak zakończyło się szybkim zwrotem akcji i sukcesem… organów ścigania!
- Gdy już wszystko przycichło, wkroczyły truskawki, mleko i lody o smaku ajerkoniaku, co by dorzucić element zaskoczenia.
- Wtedy nastąpiło lekko zamieszanie dzięki blenderowi. Ale nie martwcie się, wszystko zakończyło się happy endem, niczym w romansach, ponieważ podzieliłam się tym dziełem z mężem 😊
Wspominałam, że byłam na urlopie? Tak, powroty bywają ciężkie. Ale powoli rozsiadam się na kanapie i (miejmy nadzieję) wracam do pełnej efektywności!