Cytaty Przemysław Piotrowski

Dodaj cytat
Potrzebował spokoju, a nie użerania się ze wścibskimi turystami, którzy nie dość, że potrafili zapukać do jego drzwi bez konkretnego celu, to jeszcze zostawiali po sobie syf, zwłaszcza gdy decydowali się przenocować pod gołym niebem.
W wyklętej rodzinie od lat panował wyraźny podział obowiązków, a zasady były rygorystyczne, sztywne i niezmienne. Kobieta zajmowała się chałupą i dziećmi, a mężczyzna zarabiał na chleb ciężką pracą przy wypalaniu węgla drzewnego.
Chłopak na przekór przeciwnościom losu przetrwał, okrzepł i rósł jak na drożdżach. Gehenna żony, która pomimo nabrzmiałych od mleka piersi nie była w stanie go wykarmić, odeszła w niepamięć, tak jak z czasem w niepamięć odchodzą rzeczy wstydliwe albo złe.
Dotknęła jego czoła mokrą szmatą i starła wierzchnią warstwę sadzy. Materiał natychmiast zmienił barwę, więc umoczyła go w wiadrze z wodą, żeby wytrzeć mężowi skronie, policzki i nos. Nie oponował. Poddawał się jej woli. Siedział niemal nieruchomo, tylko od czasu do czasu nalewał sobie kieliszek samogonu.
W starej kozie strzelały polana, a na zewnątrz szumiał wiatr.
Bez względu na zajmowane miejsce na drabinie społecznej świat każdego, w mniejszej lub większej skali, kręcił się wokół tych dwóch rzeczy: dupy i szmalcu.
Luta sporo pamiętała, co rodzina przyjęła z uznaniem, a ciotka znalazła dla niej czarny jedwabny hidżab, który był konieczny, aby zakryć włosy podczas ceremonii pogrzebowej.
Wyglądał jakby spał. Pomarszczona skóra w świetle świec raziła bladością, mięsiste usta przybrały ciemniejszy kolor i ledwo odcinały się od bujnego wąsa, przydając zmarłemu jeszcze większej powagi.
System takiego delikwenta pożerał, przeżuwał, trawił i wydalał i tak naprawdę nikogo nie obchodziło, co było pierwotną przyczyną zatrzymania.
Nic jednak nie dzieje się bez przyczyny i Szatan podskórnie czuł, że cała ta sprawa ma drugie dno.
Gdy przemieszczał się po dziedzińcu w kierunku bramy, nie miał pojęcia, że zza krat jednej z cel śledzi go para ciemnych, błyszczących oczu. Bacznie go obserwowały do momentu, gdy nieświadomy niczego zniknął za bramą aresztu. W tych oczach też szkliły się łzy.
Nadkomisarz opuścił pokój wizyt i ze wzrokiem wbitym w posadzkę pospiesznie udał się do toalety. Nie dlatego, że poczuł nagłe ciśnienie na pęcherz, ale dlatego, że za każdym razem, gdy opuszczał syna, jego oczy zaczynały robić się szkliste i za nic w świecie nie mógł nad tym zapanować.
Poczuła ukłucie wyrzutów sumienia. Nie mogła powielać błędów matki.
Takie dzieciaki nie miały w życiu łatwo i często bywały odrzucane przez grupę. Znała to uczucie doskonale i bardzo nie chciała, aby Franek musiał przeżywać te wszystkie negatywne emocje, które towarzyszyły jej w szkolnych latach.
No generalnie swój chłop na dzielni, taki, co to przeprowadzi babcię przez ulicę, ale Żyda albo Ukraińca zapierdoli pałą w pierwszym lepszym zaułku.
Przez kolejne dwa tygodnie Luta funkcjonowała, jakby znalazła się za linią wroga. Ostrożna, czujna, skoncentrowana i przygotowana na każdą ewentualność, spakowała nawet niezbędne rzeczy, aby w chwili zagrożenia móc z dziećmi zapaść się pod ziemię.
Westchnął i pomyślał, że miło by było znów się spotkać w komplecie, bo rzadko się to zdarzało, a przecież rodzina jest najważniejsza i z tym nie ma co dyskutować.
W jego wieku nadmiar cukru nie był wskazany, ale tak bardzo nie przejmował się zaleceniami lekarzy. Każdy musiał na coś umrzeć, a jeśli jego przeznaczeniem było umrzeć na przesłodzoną herbatę, to trudno. Wolał tak, niż męczyć się z jakimś nowotworem albo jeszcze gorzej - alzheimerem bądź inną chorobą umysłu, który zawsze miał ostry jak brzytwa, co nieraz mu się przydało i ratowało mu życie.
W środku było ciepło, a w kominku palił się ogień. Zajął miejsce na kanapie, odstawił kule i przyjrzał się leżącej na blacie szachownicy. Raz jeszcze przeanalizował układ pionów. Nie ruszał ich od trzech dni, od czasu do czasu próbując rozszyfrować plan wnuka.
Dziś był tylko wrakiem człowieka, bardziej przypominał roztrzaskaną o skały galerę niż prujący wody mórz galeon pod pełnymi żaglami, popękaną, skrzypiącą, ogorzałą i zasuszoną od palącego słońca i soli.
Szatan mieszkał w chałupie na obrzeżach wsi. Nieodśnieżona droga okazała się dla jej wysłużonego passata sporym wyzwaniem i dwukrotnie prawie utknęła, ale ostatecznie jakoś udało się dotrzeć do celu.
Odbierając jej córkę, wypowiedzieli jej wojnę. Nie mieli pojęcia, że wojna to jej żywioł, a ona dopiero wtedy czuje się jak ryba w wodzie.
Facet miał ksywę Czeczen i choć taki był z niego Czeczen jak z koziej dupy trąba, najwyraźniej chciał pozować właśnie na człowieka z Kaukazu.
Przełknęła ślinę. Plan był do dupy, ale od czegoś musiała zacząć. Miała do tego pełne prawo.
Prawo matki.
Zamknął oczy. Policyjne syreny wydawały się być już tak blisko, a zarazem tak daleko. Śmierć odwrotnie.
To był ten moment. Ten jedyny.
Ugryzła się w język. Chciała dodać, że tacy jak on nie maja tam lekko, ale zrezygnowała. Otwarcie musiałaby przyznać, że jej brat jest zwykłym niedorajdą, co zabrzmiałoby nie tylko obraźliwie, ale po prostu obrzydliwie. Co z tego, gdy właśnie taka była prawda.
Czasem się zastanawiała, gdzie miała oczy, gdy za niego wychodziła, ale tłumaczyła sobie, że miłość jest ślepa. Była wtedy młoda i głupia. Tylko że ona z tego wyrosła, a on głupi pozostał.
Porucznik Lutosława Karabina była kobietą silną i prawie zgrabną. "Prawie" stanowiło jedno z jej ulubionych słów, bo - jak twierdziła - była prawie Polką, żyła na własnych zasadach i prawie miała faceta.
Tutaj wszystko było nowe i po prostu inne. Może z wyjątkiem facetów. Oni bez względu na czas i miejsce zawsze pozostawali takimi samymi ogrami.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl