Cytaty Krzysztof Jóźwik

Dodaj cytat
A ja wciąż oniemiały siedzę na ziemi i czuję się tak, jakbym zabił człowieka. Kolegę ze studiów.
Tak naprawdę to przecież nie ja pociągnąłem za spust.
Ale nie przeszkodziłem mu się zabić.
To prawie tak, jakbym sam strzelił.
Nic z tym nie zrobisz. Ci ludzie, którzy rządzą tym biznesem , są nie do ruszenia. Sam widziałeś, że praktycznie możemy wszystko. Policję i inne służby mamy w kieszeni, a nieskończone źródło finansowania zapewnia nam nieograniczoną ochronę ze strony polityków.
Bardzo duże pieniądze, jakie zarabiałem, skutecznie maskowały strach przed zagrożeniem życia i poczucie winy z powodu tego, że robię coś nielegalnego i niemoralnego. Można powiedzieć, że byłem zaślepiony sukcesem i fortuną.
Ano taka jest rzeczywistość, i to nie tylko u nas. Popatrz na inne kraje. Afery, łapówki, przekręty na grube miliardy. Wszędzie to samo.
Cholera, jeszcze nigdy w życiu tak się nie wiłem w kłamstwach i oszukiwaniu nie tylko kogoś, ale i samego siebie. Miałem tylko nadzieję, że przez te moje zabawy w detektywa nikt nie ucierpi, w tym także nasz związek.
Powrót do Warszawy nie był łatwy. Był wręcz koszmarny. Spędziłem sam ze sobą i swoimi myślami ponad trzy godziny w samochodzie, wpadając coraz bardziej w depresję i zwątpienie.
Z doświadczenia wiem, że inteligentni ludzie są w stanie ukryć w treści takiej wiadomości jakiś przekaz, który na pierwszy rzut oka nie wydaje się oczywisty.
Aż zachłystnąłem się zachwytem nad sprawnością języka i umiejętnością manipulowania głosem mojego kuzyna. Był w tym naprawdę świetny!
Pogrzeb naszego przyjaciela, na którym musieliśmy spojrzeć sobie w oczy, stanowił kulminację stresu i stanu depresji, w jaką wpadłem. Podejrzewałem, że większość z nas przeżywała w tamtym czasie jeden z najgorszych momentów w dotychczasowym życiu.
Ale z nas kretyni!
Spanikowana, pijana grupa debili być może właśnie zniszczyła sobie życie!
Ja sam byłem w szoku i nie wiedziałem, co o tym sądzić. Zostałem zagłuszony głosem rozsądku pozostałych.
W pewnym momencie Seweryn się zakrztusił, upuścił talerzyk z jedzeniem i złapał się za gardło. Przewrócił błagalnie oczami, prosząc w ten sposób o pomoc.
Czerwiec to bodaj najprzyjemniejszy miesiąc w roku. Początek prawdziwie ciepłych dni i krótkich nocy, możliwość poczucia smaku zbliżającego się lata, czas beztroskiego odpoczynku i relaksu.
Przez dramatyczne okoliczności ostatnich tygodni kilka osób straciło życie, a na jaw wyszły długo skrywane tajemnice.
Wydarzenia ostatnich tygodni wstrząsnęły moim dotychczasowym życiem. Przewróciły wszystko do góry nogami, na nowo definiując sytuację z przeszłości, która uznawałem za zamknięty, rozliczony i zapomniany rozdział, do którego nikt już więcej miał nie wracać.
Zaklął w duchu. Zachowywał się jak rozhisteryzowany nastolatek. Facet po czterdziestce, z rodziną na karku wzdychał do prawie o połowę młodszej od siebie kobiety. I tu już po kilkunastu dniach znajomości, i po tylko jednej upojnej nocy. Było mu z tym źle.
To nie tacy ludzie, jak pan rządzą światem, tylko tacy jak ja. Samce alfa. Z dużymi jajami i dużymi fiutami.
Sięgnęła do przerwanej krwawej lektury, która ją wciągnęła i nie pozwalała się od siebie oderwać.
Na okładce książki widniał zabarwiony szkarłatem ostry rzeźnicki nóż.
Ostalska zerwała się z krzykiem. Dopiero po dobrej chwili zrozumiała, że to był tylko sen. Realistyczny i podniecająco okrutny, ale tylko sen.
Wykładowca doszedł do wniosku, że nie może tak późno pić. Nie w jego wieku. Kiedy poprzedniej nocy otworzył butelkę było już mocno po północy. Potrzebował się znieczulić i nie było w tym nic dziwnego, ale poranny kac do przyjemności nie należał.
Mimo wyraźnych śladów pobicia na ciele kobiety, za każdym razem wycofywała zeznania, tłumacząc policjantom, że potknęła się na schodach lub sama nabiła sobie guza. Chroniła męża sadystę, choć cierpiała.
Ciężko skoncentrować się na pracy, gdy nawet najmocniejsza kawa już nie pomaga. Kolejny cholernie ciężki dzień. Z niewyspania przez pijackie awantury.
Lekarkę opanował czarny nastrój. Nie pierwszy raz stykała się z ofiarami przemocy domowej, ale gdy na oddział przywozili nieprzytomne dzieci, pokrzywdzone w tak okrutny sposób, nie była w stanie spokojnie tego przetrawić.
Tam, gdzieś w środku, umacniała się jego zła natura, gotowa w każdej chwili wyjść na światło dzienne i wziąć wet za wszystkie złe rzeczy, jakie mu się przytrafiły.
Dzień zaczął się fatalnie i fatalny był jego dalszy ciąg.
Trochę po godzinie ósmej na przystanek przy ulicy Światowida podjechał autobus linii sto osiemdziesiąt sześć. Kierowca, Marek Stankiewicz, ze znudzoną miną omiatał wzrokiem krajobraz za szybami autobusu. Praca była nudna i nużąca.
Budzik ostro zapiszczał wysokim, nieznośnym tonem. Męska dłoń odruchowo skierowała się w stronę klasycznego, plastikowego zegara, próbując dosięgnąć szerokiego klawisza wyłączającego znienawidzony dźwięk, ale dopiero za trzecim razem udało się trafić we właściwe miejsce i budzik zamilkł na dobre.
Zraniony mężczyzna ryknął, tym razem głośniej i bardziej dramatycznie. Po drugim i trzecim ciosie zdał sobie sprawę, że jest źle. Mimo wpływu alkoholu poczuł głęboki ból i nieuchronność końca swojego życia.
Zaatakowany człowiek leżał przez chwilę zamroczony niespodziewanym ciosem w plecy i bolesnym upadkiem.
Kilka metrów dalej, w cieniu rozległego krzewu, czaiła się postać obserwująca poczynania zamroczonego alkoholem człowieka. Wydawało się, że na coś czeka, jakby nie mogła się zdecydować, czy to właściwy moment na działanie.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl