Aleksander Sowa to bardzo ciekawy autor. Najpierw zaczął pisać, a potem szukając stabilizacji życiowej wstąpił do Policji i został funkcjonariuszem opolskiej Prewencji, czyli jest tym policjantem, których widzimy w patrolach na ulicy. Pisze książki o różnej tematyce, m. in. napisał
„Biblię #SELF-PUBLISHINGu”, czyli o tym, jak wydać własną książkę.
Stworzył świetną serię z Emilem Stomporem:
4.
„Czas Wagi”.
"Czas Wagi" to książka, która wzbudza emocje. Już początek powieści, scena zatrzymania przez Emila Stompora włamywacza do kiosku warzywnego wywołała mój głęboki uśmiech. Czytanie dialogu między Emilem, a włamywaczem, to wielka frajda. Zastanawiam się, na ile autor czerpie inspiracje z własnej wyobraźni, a na ile wykorzystuje swoje doświadczenie ze służby policjanta Prewencji.
Cyt.: „Włamywacz kiwnął głową. Światła radiowozu się zbliżyły. Ukryci w bramie w bezruchu czekali, aż polonez pojedzie.
– Pojechali.
– Uff – westchnął włamywacz. – Było blisko.
– To jak, masz papieroska ?
– Nie palę.
– Szkoda.
– Masz u mnie karton. Równiacha z ciebie.
– Nie próbuj się poruszyć, bo ci odstrzelę kolano – ostrzegł Emil, uważnie obserwując mężczyznę, po czym podniósł radio do ust i nacisnął przycisk nadawania.
– Kosar, możesz wracać.
– Ty jesteś...
– Stój spokojnie. – Policjant sięgnął po kajdanki. – Chyba że wolisz chirurgię urazową.
– Pies ?
– Założysz sobie ?
– Ożeż ty, chuju jebany!
Emil nie czekał. Wycelował obręczą kajdanek poniżej mostka. Bandzior się zgiął i osunął z jękiem po ścianie, a policjant zamknął oczko kajdanek na jego nadgarstku i wypchnął jeńca przed bramę.
– Staranniej dobieraj słowa.
– Zajebię cię!
– Na ziemię.
– Masz przejebane, psie pierdolony! – wrzasnął oprych, a Emil w odpowiedzi obrócił kajdanki tak, by zmusić skutego do zgięcia się wpół i położenia z jękiem brzuchem na mokry chodnik.
– Nie kombinuj, to nie będzie bolało – powiedział, klękając na jego karku.
Schował broń i z metalicznym „trrr” skrępował drugi nadgarstek bandyty stalową obręczą.
– Rozumiesz, co powiedziałem ?
– Zajebię cię.
– Jesteś zatrzymany.
– Chuja mi zrobisz!
– Wykonuj polecenia.
– Spierdalaj.
– Bądź miły i nie pyskuj.
– Już po tobie. Jesteś kurwą! Jebanym psem! Słyszysz ?
– Tak – potwierdził Emil.
– Kurwą jesteś! Psem pierdolonym! Jebaną kurwą! Szmaciarzem! Już zresztą po tobie, po tobie, słyszysz ? Nie pracujesz już, jesteś zwolniony! Nie masz pojęcia, kogo znam. Jeden mój telefon i taki zasrany, śmierdzący skurwysyn i chuj jak ty, zjebany pies, będzie zapierdalał na kuroniówkę.
– Licz się z tym, co mówisz.
– Nie będziesz mi mówił, jak mam żyć, skurwysynu! Kim ty jesteś, kurwo ? Tylko pierdolonym psem, sługusem i cwelem!
– Ostrzegałem. – Policjant uniósł skute ręce pojmanego w górę, a ten zawył z bólu.
– Cwany jesteś, bo masz mundur. Normalnie byś do mnie nie wystartował.
– Jestem po cywilnemu.
– I tak byś do mnie nie wystartował. Bo jesteś frajerem!
– To ty leżysz w kajdankach. Zrobiłem cię jak małolata, więc kto jest tutaj frajerem ?
– Poluzuj mi to gówno, bo mnie boli.
– Ostrzegałem.
– Ale z ciebie skurwysyn.
– To komplement ?
– Nic na mnie nie masz!
– To się okaże. – Emil przystąpił do przeszukiwania delikwenta, słysząc, że nadjeżdża radiowóz. Po chwili samochód zatrzymał się przed nimi.
– Masz jakieś fanty?
– Nie gadam z kurwami.
– Nóż, broń, niebezpieczne narzędzia ?
– Będziesz mnie obmacywał, pedale zjebany? Wal się na ryj.
– Albo coś, czego nie powinieneś mieć?
– Ciebie nie powinienem mieć na plecach, chuju parszywy. Nic na mnie nie masz! Słyszysz ?!
– Sam się przypucowałeś, że obrobiłeś kiosk.
– Kłamałem.
– I nazwałeś mnie psem. I chujem, w licznych wersjach.
– A co, robisz jako konduktor ?
– Może jestem psem – mruknął policjant – ale nie pierdolonym. A nazywanie mnie chujem też nie leży w dobrym tonie.
Kosar wysiadł, uśmiechnął się i pokręcił głową. Zrobił to jednak nie z powodu wymiany zadań, lecz dlatego, że był to kolejny przypadek, kiedy za sprawą Emila w jakiś niewytłumaczalny sposób znaleźli się dokładnie tam, gdzie powinni.
– Nie wiedziałem, że jesteś gliną.
– A jak to wyjaśnisz ? – Emil wyjął wytrychy z kieszeni włamywacza.
– Nie moje. Gówno mi możecie zrobić !
– Przeciwnie. Zatrzymaliśmy cię z wytrychami przy obrobionym kiosku. Zabezpieczymy sprzęt, a potem biegły od mechanoskopii się wypowie, czy to tym się tam wpierdoliłeś.
– Znalazłem, jak se tędy przechodziłem. Spierdalajcie.
– Dlaczego się zatrzymałeś na moje wezwanie? – wtrącił Kosar.
– A kim ty, kurwa, jesteś, pajacu jeden ? Skąd mogłem wiedzieć, że jesteś psem...
– Krzyczałem „stój, policja”.
– Nie słyszałem. Mam zapalenie ucha.
– Lekarz to sprawdzi.
– Dobra, dobra... Poluzujcie mi te jebane obrączki – powiedział już spokojniej skuty.
– Co ja wam zrobiłem, że traktujecie mnie jak śmiecia ?
– Uciekałeś, nie reagowałeś na polecenia i masz wytrychy. Te trzy fakty nie pasują do laryngologa.
– Myślałem, że chcesz mnie napaść – stwierdził bezczelnie zatrzymany.
– I niebieskiego światła też nie widziałeś ?
– Oczy mam prześwietlone.
– Na rentgenie robisz, tak ? – zadrwił Emil.
– Nie. Źle widzę, bo rower spawałem spawarką, ramę, i oczy sobie prześwietliłem. Myślałem, że on chce mnie napaść.
– Lepiej nie myśl – skwitował Kosar. – To nie jest twoja najmocniejsza strona.
– Jak Boga kocham – zarzekał się włamywacz.
– Boga, tak ? – powtórzył Emil.
– I Matkę Boską.
– Wydaje ci się, że jesteś cwany ? Że nic na ciebie nie mamy ?
– A macie ? – Zatrzymany się uśmiechnął. – Wytrychy znalazłem, to wziąłem.
– Po co ?
– A ciekawy jestem. Ciemno i nie widać dokładnie, obejrzeć chciałem w domu, w dobrym świetle. Tym bardziej że oczy mam prześwietlone. A uciekałem, bo mnie goniłeś. Wiadomo, noc, Praga, niebezpiecznie, więc się bałem, co nie? I uszy mam chore, to nie słyszałem, żeście gliny. Bez munduru, legitymacji też nie pokazaliście. Dla mnie to napad.
– Napad ?
– No, a co? Przecież nie pokazaliście blachy. Najpierw mi ją pokażcie, a potem powiedzcie, za co się przypierdalacie, za co zostałem skuty, zatrzymany i pobity.
– Nie pierdol.
– No, co „nie pierdol”? Skargę złożę.
– Do konia na Służewcu pisz. Kosar ? Jak tam ?
– Sprawca wszedł, otwierając zamek wytrychem. Splądrował środek. Nie wygląda na to, żeby coś zabrał.
– No widzisz – ucieszył się skuty. – Mówiłem ci, nic na mnie nie masz. Nawet jak mnie zamkniesz, to i tak za parę godzin będę śmiał ci się w twarz. Żaden prorok nie da mi nawet zarzutu. Nic na mnie nie macie poza wytrychem, ale to nic nie znaczy. A to, że coś tam opowiedziałem o włamie, to gówno warte. Wszystko w temacie. Emil spojrzał na Kosara. Ten wzruszył ramionami. Jego mina nie pozostawiała złudzeń. Intuicja go nie zawiodła, ale fakt pozostał faktem: włamywacz niczego nie ukradł.
– Co najwyżej zniszczenie mienia, ale kto mi to udowodni ? – szedł w zaparte schwytany.
– A wiesz, kto jest właścicielem tego kiosku ?
– Chuj mnie to obchodzi.
– A powinno – rzucił Emil. – Bo tak się składa, że mnie obchodzi. Facet ma trójkę dzieci i zapierdala od rana do wieczora, wiesz ? Jest już teraz pewnie na nogach, bo zaraz pojedzie na giełdę...
– Moja wina, że jest frajerem ?
– ...a ty przychodzisz, żeby komuś takiemu kiosk obrobić ?
– Myślałem, że trzyma tam jakąś kapustę – odparł włamywacz i mrugnął.
– Ale oficjalnie nie mam z tym nic wspólnego.
– No jasne – zakpił Kosar, po czym spojrzał na Emila i uniósł brwi.
– Normalnie to bym sobie odpuścił takiego szmaciarza jak ty – powiedział Emil – ale widzę, że z ciebie wyjątkowy gnój wychodzi. Musisz dostać nauczkę.
– Nic mi nie możesz zrobić.
– Mylisz się.
– A co ? Rozpłaczesz się tutaj ? – zapytał włamywacz.
– Wpierdolę ci.
– Nie możesz.
– Mogę. I zrobię to. Tutaj i teraz.
Zatrzymany spojrzał na Kosarewicza. Ten zrobił minę na znak, że o niczym nie wie i ma z tym nic wspólnego.
– Poskarżę się. Z roboty was wypierdolą.
– Straszysz – zakpił Emil – czy obiecujesz ?
– Uświadamiam cię.
– Co ty Wisłocka jesteś ? A właśnie, jak się nazywasz ?
– Po co ci to ?
– Kartkę z choinką na święta planuje ci przesłać. Zawsze tak robi, jak komuś wpierdoli – wyjaśnił Kosar.
– Żeby go delikwent pamiętał.
– Powiesz po dobroci czy ci mam przypierdolić ? – zapytał Emil ciszej, po czym kiwnął głową, wyjął paczkę cameli i podsunął zatrzymanemu. Nie widząc reakcji, wyjął papierosa. Niezapalony tytoń miał piękny, przyjemny zapach. Złodziejskie serce zmroził strach. Rzezimieszek słyszał, że na Pradze jest jeden taki tajniak, co pali camele i niejednemu zaszedł za skórę.”
"Czas Wagi" to mocna powieść kryminalna. Jest rok 1997. Porwano Sarę Wagniewską, córkę jednego z najbogatszych Polaków, z branży mięsnej. Śledztwo prowadzi zespół policjantów z Komisariatu Praga Południe w Warszawie tzw. siedmiu wspaniałych, wśród nich jest sierżant Emil Stompor. Śledztwo jest trudne, ciągle ktoś rzuca policjantom kłody pod nogi, dwóch z nich zginęło w zamachu przed komisariatem, za wszystkim stoi układ polityczno-towarzysko-biznesowy, a w sprawę są zamieszani wysoko postawieni policjanci.
Fabuła przypomina sprawę porwania Krzysztofa Olewnika, syna przedsiębiorcy, więc takie rzeczy, jak te opisane w powieści, się zdarzają się naprawdę.
Na uznanie zasługuję również świetnie sportretowane środowisko policyjne np. komendant komisariatu nadinspektor Maria Stefańska. Mam nadzieję, że tacy przełożeni policjantów nie zdarzają się w rzeczywistości, bo jeśli tak, to brak słów komentarza. No i oczywiście, jak zwykle u Aleksandra Sowy, wplecione w powieść, znakomite komentarze o służbie policjantów:
Cyt.:” Gliniarze się nie wieszają, nie podcinają sobie żył. Nie skaczą z wieżowców, nie rzucają się pod pociąg ani nie łykają tabletek jak nastolatki w ciąży! Kupujemy flaszkę, pijemy i pakujemy sobie kulkę w podniebienie ze służbowej broni. Ku chwale ojczyzny !”;
cyt.:” “Nie po raz pierwszy w karierze, patrząc na przełożonego, stwierdził, że policja jest idealnym miejscem dla nieudaczników, psychopatów i zwykłych durni, którzy pną się po szczeblach kariery, a uczciwie pracujący prawdziwi policjanci odwalają czarną robotę, nie otrzymując w zamian nawet dobrego słowa.”