Z badań Biblioteki Narodowej wynika, że w ostatnich latach ponad sześćdziesiąt procent Polaków nie przeczytało ani jednej książki. Osoby, które potrafią interpretować tego typu raporty, zdają sobie pewnie sprawę, że rzeczywistość jest znacznie gorsza niż się wydaje, bo nie oznacza to, że pozostałe trzydzieści kilka procent to namiętni czytelnicy, nie – to po prostu osoby deklarujące, że przeczytały przynajmniej jedną książkę (jedną!). Czy deklaracje te można uznać za prawdziwe? Bardzo w to wątpię, jestem nawet przekonany, że wielu z ankietowanych wstydzili się przyznać, że przez ostatni rok nie przeczytali niczego – świadczy o tym niezbicie najczęściej wymieniany autor, to jest Henryk Sienkiewicz. Ludzie podają nazwisko autora Trylogii, bo tylko to zapamiętali ze szkoły. Wiedzą też lub domyślają, że „Naszą szkapą” by się ośmieszyli jeszcze bardziej.
Ilu Polaków naprawdę czyta książki (za czytanie książek rozumiem co najmniej dwanaście rocznie i chodzi mi o pozycje, niebędące podręcznikami lub instrukcjami obsługi)? Myślę, że jakieś kilkanaście procent, raczej nie więcej. Zaskakujące może wydać się to, że nie uważam tych kilkunastu procent za jakąś tragedię narodową. Katastrofą jest coś innego – liczba czytelników systematycznie spada. Nawet jeśli trafi się rok odrobinę lepszy (2021), to tendencja spadkowa trwa. Pytanie brzmi – dlaczego?
Odpowiedzi na pytanie o powody, dla których czytamy coraz mniej, jest wiele, jednym z nich na pewno jest telewizja, oferująca rozrywkę bezrefleksyjną, nie wymagającą żadnego wysiłku, nie będącą wyzwaniem intelektualnym, ale telewizją i jej jakością zajmować się nie zamierzam, podobnie jak innymi, alternatywnymi formami rozrywki. Zastanawiam się tym razem tylko, jaki wpływ na czytelnictwo ma aktualna oferta wydawnicza?
To są autorzy, których czytaliśmy (ja, brat, matka, krewni, znajomi itd.), kiedy miałem kilkanaście lat i później:
Agatha Christie
Albert Camus
Antoni Czechow
Bertolt Brecht
Charles Baudelaire
Charles Dickens
Daniel Defoe
Edgar Allan Poe
Erich Maria Remarque
Ernest Hemingway
Fiodor Dostojewski
Francis Scott Fitzgerald
Franz Kafka
Friedrich Dürrenmatt
Gabriel Garcia Marquez
George Bernard Shaw
George Orwell
Günter Grass
Gustaw Flaubert
Henryk Ibsen
Honore de Balzac
Iris Murdoch
Isaac B. Singer
Jack London
Jaroslav Hašek
Jean Paul Sartre
James Joyce
John Steinbeck
Jonathan Swift
Jorge L. Borges
Joseph Conrad
Karol May
Kurt Vonnegut
Julio Cortazar
Lew Tołstoj
Malcolm Lowry
Marcel Proust
Marie-Henri Beyle (Stendhal)
Mark Twain
Mary Shalley
Miguel Cervantes
Nathaniel Hawthorne
Oscar Wilde
Philip K. Dick
Robert Heinlein
Robert Musil
Romain Rolland
Samuel Beckett
Tomasz Mann
Vladimir Nabokov
Walter Scott
Wiktor Hugo
William Faulkner
Trochę bez ładu i składu, ale przynajmniej starałem się alfabetycznie. Jak widać, nie są to tylko autorzy powieści bardzo „ambitnych”. Brakuje pisarzy polskich? Proszę bardzo: Gombrowicz, Lem, Łysiak, Miłosz, Mrożek, Nienacki, Prus, Reymont, Sienkiewicz, Tuwim, Tyrmand, Wiechecki, Wyspiański, Żeromski… Obie listy nie są, oczywiście, kompletne, ale i nie o to chodzi. Ilu współczesnych pisarzy polskich tej klasy (to ważne!) znasz obecnie? Jakie nazwiska z ostatnich 15 lat możesz wymienić i ile? Jeśli uświadomimy sobie, jakich autorów proponują nam wydawcy dzisiaj, nietrudno będzie pojąć, czemu czytelnictwo spada.
Głośne zapowiedzi, a w nich konieczne słowo „już”, sugerujące, że na to coś czekają niecierpliwie miliony spragnionych czytelników, nachalna, krzykliwa, choć najczęściej naiwna reklama, nazywanie bestsellerami (najlepiej sprzedające się) książek jeszcze nie wydanych i nie oferowanych do sprzedaży itd. itp.
Jak długo trwa taka marketingowa „zadyma” w przypadku jednego tytułu? Pewnie trudno w to uwierzyć, ale… kilka tygodni. Tak – zaledwie cztery-sześć tygodni! I jeszcze przed końcem tego okresu pojawiają się nowe zapowiedzi, bo oto JUŻ za kilka dni w sprzedaży (albo i przedsprzedaży) znajdzie się kolejny hit i bestseller. O książce, którą czytasz lub przed chwilą czytałeś – zapomnij, mamy JUŻ dla ciebie lepszą/nowszą, więc… kup kolejną.
Jaka może być merytoryczna jakość książki, w którą wydawca inwestuje siły i środki zaledwie przez miesiąc? Wydawca, który z jednej strony żali się, że zasypywany jest ofertami grafomanów, ale jednocześnie przekonuje, że pisarzem może być każda gospodyni domowa, i niech ona tylko cokolwiek napisze, a wydawnictwo (za opłatą oczywiście, ale nawet nie zawsze) poprawi to tak, żeby nadawało się do druku.
Jeśli masowo produkuje się i wciska czytelnikom śmieci, to i czemu się dziwić, że coraz rzadziej dają się nabierać?