Obserwuję od pewnego czasu akcję marketingową serialu „Wednesday” i przyznam, że jestem pełen podziwu. Serial „Rodzina Adamsów” z lat 1964-1966 być może interesował moich rodziców, ale oboje dawno nie żyją, więc… Filmu z 1991 roku nie oglądałem, bo horroro-komedie pociągają mnie umiarkowanie. Aż tu nagle pojawia się kolejny serial, tym razem z nastoletnią Adamsówną w roli głównej.
Kiedy zainteresowanie nim spada, a może w ogóle wielkiego nie było, pojawiają się zarzuty o rasizm i już parę milionów widzów siada przed ekranami, przynajmniej po to, żeby sprawdzić czy oskarżenia są prawdziwe.
Kiedy w Polsce zainteresowanie znowu zaczyna maleć, a zaczyna, w popularnej gazecie ukazuje się potężny artykuł, wywiad z psychoterapeutką*. Oświadcza ona na wstępie, że nie diagnozuje nikogo bez osobistego spotkania, ale o postaci Wednesday Adams powie, że… i tu długaśna analiza psychologiczna.
Nawet na portalu czytelniczym „Wednesday” pojawia się nieustająco. Wprawdzie książki takiej (o Adamsach) nie było, ale przed około osiemdziesięciu laty był komiks amerykańskiego rysownika Charlesa Samuela Addamsa, a to już wystarczy, by „Wednesday” (serial) umieścić w cyklu Najpierw książka, później film.
Kiedy zainteresowanie nim spada, natychmiast pojawiają się zapowiedzi nowego sezonu i znowu Wednesday Adams widoczna jest wszędzie. Aż się boję lodówkę otworzyć.
Nie chodzi mi o to czy to dobrze, czy źle. Próbuję sobie tylko wyobrazić, ile kosztowała tak rozbudowana akcja reklamowa. Jestem pewien, że koszt nakręcenia filmu, to w porównaniu z akcją marketingową prowadzoną w połowie państw świata (skoro nawet w Polsce!), musi to być drobiazg. Poza tym cała logistyka takiego przedsięwzięcia – jakoś trzeba dotrzeć do redakcji poczytnego pisma i nakłonić ich do opublikowania specjalnego wywiadu, który wcześniej trzeba przecież wykonać z jakąś profesjonalistką.
Zastanawiam się też, czy wobec takich możliwości zwykły zjadacz chleba jest w stanie się obronić, uchronić, nie dać namówić i przekonać. Film to głupstwo, ale tak można przecież ze wszystkim. I o to mi chodziło.
Na koniec uwaga o nowej szacie graficznej Lubimy Czytać. Kiedy giganci internetu przestawiają się na ciemne tło (oszczędza energię i wzrok), Lubimy Czytać przechodzi na żrącą biel, która zajmuje jakieś 67% ekranu. I do złudzenia przypomina Wysokie Obcasy. To też ciekawy pomysł, który warto obserwować. Uda się w Polsce odwrócić światową tendencję czy jednak nie...
---
*