Okazuje się, że książkowa okładka ma kluczowe znaczenie w kształtowaniu wizji Wszechświata przez fizyków teoretyków.
Taką rewelację (i wiele innych) znajdziemy we „Wszechświatach równoległych” Michio Kaku. Jedna z opisanych teorii zakłada, że Wszechświat może być po prostu... hologramem.
„Ta dziwna hipoteza powstała w wyniku prac nad fizyką czarnych dziur. Bekenstein i Hawking stwierdzili, że całkowita ilość informacji zawartej w czarnej dziurze jest proporcjonalna do pola powierzchni jej horyzontu zdarzeń (który jest sferą). Jest to niezwykły wynik, ponieważ zwykle informacja przechowywana w obiekcie jest proporcjonalna do jego objętości. Na przykład ilość informacji zawartej w książce jest proporcjonalna do jej objętości, a nie do pola powierzchni jej okładki."
I tu mamy sedno całego zamieszania. Nie rozstrzygniemy, czy książka i jej okładka była dla naukowców niczym słynne jabłko dla Newtona, ale skoro została już połączona z tak fundamentalnymi zagadnieniami w nauce – wręcz powinniśmy poświęcić jej trochę uwagi. Zastanówmy się, czy aby naukowcy nie popełnili błędu...
Ponieważ niezbyt komfortowo czuję się w roli nic nie znaczącego elementu hologramu, więc próbę obalenia teorii zacznę od pytania:
Czy aby na pewno cała informacja zawarta w książce nie może zmieścić się na powierzchni okładki?
Może jednak może? Powszechne jest już pakowanie informacji (plików), dlaczego więc nie potraktować okładki jako „spakowanej treści” książki? Niech okładka będzie dwuwymiarowym „cieniem” informacji z trójwymiarowej książki. Na przykład taka „Czarownica ze wzgórza”:
Przecież tu jest wszystko: chowaniec, magia ziół, tajemnicze ale nie mroczne tło, dyskretna gra kolorów – słowem magia na całego! A jeżeli magia i zioła to przecież magia polskich ziół, gdzie okładka jest streszczeniem, a treść rozwinięciem informacji z okładki:
Z innej półki: „Pupilek”. Czysty majstersztyk - sedno treści, charakter bohatera, groza w tle... Esencja całej akcji opisanej w książce!
I jeszcze japoński minimalizm w połączeniu z wielowymiarowością twórczości Jacka Dukaja w „Imperium chmur”. I ta kobieta, która jest kluczem do wszystkiego...
A z prostych, ale pełnych wyrazu: „Cyrk nocy”. Oczywistość jak na dłoni, ale jednak mroczne tło i tajemnicze elementy. Z czarną dziurą w tle – powracając do meritum zagadnienia.
Można tak długo... Pomijam przypadki, kiedy grafik ewidentnie nawet nie zajrzał do treści (a znam takie), ponieważ nie są one zaprzeczeniem tezy, lecz objawem wyjątkowego niedbalstwa.
Tak więc okładka MOŻE zawierać całą informację zawartą w książce. Czy może zastąpić proces czytania i stopniowego wchłaniania treści? Nie. Może natomiast zachęcić lub zniechęcić – wybór należy do wydawcy.
Wracając do czarnych dziur: nie jestem pewna, czy naukowcy przyjmą mój dowód na zasadzie implikacji „jeżeli p to q” i zgodzą się z tym, że czarna dziura i jej informacja zachowują się osobliwie (jak to już założyli z jej wnętrzem ). Niemniej jednak okładka, jak horyzont zdarzeń, chroni nas przed widokiem nagiej osobliwości, do której poznania potrzebny jest pewien proces, bo po prostu inaczej nic z tego wszystkiego nie zrozumiemy.
Tak jak nie rozumiemy Wszechświata – nie znamy ani jego początku, ani końca; nie wiemy czym jest, ani jak wygląda, zarówno w skali mikro jak makro. Na dodatek fundamentalne prawa fizyki zmieniają się cyklicznie uświadamiając coraz dobitniej, że niewiele wiemy - jedynie przypuszczamy, jak w przypadku fizyki kwantowej, która opiera się na prawdopodobieństwie nieprawdopodobnego i zaprzeczeniu wszelkiej logice widzialnego świata.
Zatem ratując Wszechświat i jego materialność, wybieram książki i ich okładki. Nie stroniąc jednak od tych z działu fiction, bo jak widać bez połączenia science z fiction za nic nie rozkminimy tego GDZIE jesteśmy oraz SKĄD i DOKĄD zdążamy. Ani po co...