Autobiografia wspaniałego muzyka jazzowego, jedynego Polaka który na trwałe przebił się w Mecce jazzu, czyli w Stanach. Dla mnie, jako jazzfana gratka wielka. Słuchałem audiobooka we wspaniałej interpretacji Andrzeja Chyry. Ale gdy sięgnąłem do ebooka uświadomiłem sobie, że audiobook jest niestety w wersji mocno okrojonej, poza tym w książce są bardzo ciekawe fotografie.
Dzieciństwo miał Urbaniak niezwykłe, wychowany w rodzinie łódzkich prywaciarzy, żył w wielkim luksusie w czasach siermiężnego komunizmu. Uczył się grać na skrzypcach, szybko odkryto jego wielki talent, przepowiadano mu wielką przyszłość, dość powiedzieć, że miał jechać do Moskwy uczyć się u Dawida Ojstracha, ale zdradził muzykę klasyczną dla jazzu.
A pociąg do jazzu miał wielki bo grał w różnych zespołach od 15 roku życia, w tym czasie (lata 50. i 60.) jazz to była muzyka rewolucyjna, dla młodych, tak jak teraz hip hop czy co tam jeszcze obecnie modne. Teraz jazz staje się powoli muzyką niszową i marginalną, ale miłość Urbaniaka do niego nie słabnie: `Jazz nie jest zawodem. Jest wyrokiem. Każdy ambitny muzyk, który chce zrobić karierę, musi ćwiczyć od rana do nocy i dopiero kiedy zapadnie w sen, wolno mu improwizować.'
Wydaje się, że najlepszy dla niego okres artystyczny to małżeństwo i współpraca z Urszulą Dudziak. Wtedy tworzył naprawdę wspaniałą muzykę, m.in. moją ulubioną płytę `Atma', z 1974r. gdzie genialnie połączył motywy góralskie z jazz-rockiem.
Jego femme fatale była Liliana Głąbczyńska, vel Komorowska, druga żona i wielka miłość. Bez przerwy go zdradzała, usiłując przez łóżko zrobić aktorską karierę w Ameryce (co jej się nie udało). Przy niej wrócił do picia, a potem to już poleciało, różne alkoholowe przygody się zdarzały, łącznie z koncertem w krakowskiej izbie wytrzeźwień. Pisze o tych ekscesach z humorem, ale to niewesołe historie i dla niego i dla najbliższych.
Pięknie mówi o miłości do Nowego Jorku, tego miasta jedynego w swoim rodzaju, prawdziwej mekki dla jazzmanów: 'Kochałem i kocham to miasto, dla muzyków i dla większości żyjących w nim ludzi – jedyne miasto na świecie. Oni nie wymieniają wcale nazwy Nowy Jork. Mówią po prostu: miasto.'
Warto też przytoczyć jego słowa o Milesie Davisie: 'Jak się słucha symfonii Beethovena, to jest w tym taka głębia, takie przeczucie nieskończoności, jakbyś czytał traktat filozoficzny. Miles był jedynym muzykiem jazzowym, który potrafił wyrazić to samo na jednym instrumencie.' Największe szczęście przeżył gdy Miles go zaprosił do gry na płycie 'Tutu', bo granie z Milesem to prawdziwa nobilitacja dla jazzmana.
Książka jest napisana lekko, z biglem i bardzo szczerze, Urbaniak nie ukrywa swoich dołów życiowych i wielkich problemów. Pokazuje olbrzymią cenę jaką płaci artysta który wznosi się na wyżyny kariery. Polecam każdemu miłośnikowi jazzu.