Powrót po wielu latach do III tomu Trylogii, tym razem jako audiobooka, wspaniale czytanego przez Janusza Gajosa, który znakomicie wydobywa bogactwo i piękno języka Sienkiewicza. To mój ulubiony tom Trylogii i chyba najlepsza rzecz Sienkiewicza, bo psychologia postaci tam ciekawa, zwłaszcza na początku książki, gdy toczą się gry romansowe. Pan Michał jest w tych sprawach kompletnym safandułą, za to ciekawa jest postać Krzysi Drohojowskiej i jej amorów, również przykuwa uwagę Baśka, która się udanie narzuca małemu rycerzowi. To fajny romans z epoki podlany ostrym sosem komentarzy pana Zagłoby.
Niestety, w Chreptiowie jest już gorzej, Baśka to rozpieszczone dziecko, które kręci, jak chce swoim mało rozgarniętym mężem, Zagłoba to wiecznie pijany cwaniaczek, dosyć to nieciekawe postacie, a wszystkich ich robi w konia Azja Tuchajbejowicz, dziki Tatar; gdyby Baśka nie walnęła go kolbą pistoletu w łeb, toby wszystkie jego plany się spełniły.
W ogóle to najbardziej mi w książce żal wątku Azji: oto mamy dramat człowieka rozdartego między dwiema religiami, dwiema kulturami, człowieka nieszczęśliwie kochającego żonę innego, a na dodatek podwójnego agenta, otwiera się pole dla wielkiej powieści; niestety Sienkiewicz rzecz całą trywializuje, robi z Azji bestię w ludzkiej skórze, jakby lata spędzone wśród Polaków niczego go nie nauczyły, zamiast wielkiej prozy mamy marny serial. Notabene, dziką bestią wśród Polaków jest wachmistrz Luśnia, który lubuje się w torturowaniu i mordowaniu ludzi.
Inna sprawa to wyratowanie się Baśki z rąk Azji, rzecz w amerykańskim stylu, nie miała prawa się zdarzyć, ale Sienkiewicz nie takie numery tworzył. Muszę powiedzieć, że historia ucieczki Baśki i jej dotarcia do Chreptiowa jest wspaniale napisana, chapeau bas!
A potem wątek Kamieńca Podolskiego, którego Wołodyjowski za wszelką cenę nie chce poddać Turkom. Z tym że twierdza jest nie do obrony, doskonale wie o tym Sobieski: „Hetman był przekonany, iż się Kamieniec nie utrzyma, chodziło mu o to tylko, by się trzymał jak najdłużej, mianowicie dopóty, dopóki by Rzeczpospolita nie zgromadziła jakichkolwiek sił na obronę.” Zatem wysyła tam małego rycerza, żeby poddanie odwlec. A ślubowanie Wołodyjowskiego, że będzie bronił twierdzy do śmierci, wygląda na mało udany szantaż wobec innych obrońców. Czy nie lepiej by zrobił wychodząc z poddanego miasta z innymi, a następnie uczestnicząc w zniszczeniu tureckiej potęgi w bitwie pod Chocimiem, tak wspaniale opisanej przez Sienkiewicza w Epilogu książki?
Pisze Jasienica w 'Rzeczypospolitej Obojga Narodów', że twierdzę Kamieniecką rzeczywiście wysadzono: „dowódca artylerii fortecznej podpalił prochownię, wysadzając w powietrze zamek, siebie samego i ośmiuset ludzi z załogi. Postępek bohaterski, lecz nie bardzo rozumny. Rzeczpospolita rozporządzała minimalnymi siłami, osiem setek żołnierza coś w tych warunkach znaczyło. Sobieski chadzał na trudne wyprawy w trzy lub cztery tysiące ludzi, w Kamieńcu zginęło wielu piechurów, których szczególnie cenił i potrzebował.” No właśnie...
W sumie to świetna literatura, ale parę rzeczy zostało puszczonych.