Zuza straciła męża. Pod naciskiem przyjaciółki wyjeżdża do Kołobrzegu jako opiekunka jej ciotki. Sympatyczna starsza pani z racji postępującej choroby wymaga stałej opieki. Zuza poznaje sąsiada swojej podopiecznej – samotnego ojca dwóch energicznych trzylatków. Zuza i Marek mają się ku sobie, ale nową relacją nie chcą zdradzać pamięci Piotra i Moniki.
W międzyczasie przyjaciółka uznaje, że mąż już jej nie chce. Los ma dla niej w tym względzie kilka niespodzianek.
Nieoczekiwanie, do pani Róży przyjeżdża syn, nie wiadomo skąd i po co.
Konrad wyjeżdża równie nagle jak się pojawił…
Uff…
Odnoszę wrażenie, że po paranormalnych romansach, kalkach „Greya” i mafijnych erotykach nastał trend na łzawe, na wskroś melodramatyczne obyczajówki, gdzie najbardziej i przede wszystkim autor(ka) stara się uzewywnętrznić największy z możliwych psychiczny dół głównej bohaterki.
Nawet jeżeli w tychże obyczajówkach coś się dzieje - wpierw należy przebić się przez zwały egzaltowanego mułu, listy do umarłych oraz - w różnych tonach malowane - obrazy niewysłowionego smutku i bezbrzeżnej rozpaczy.
Jak na ironię, sięgając po obyczajówkę mam nadzieję znaleźć w niej coś pokrzepiającego, co pozwoli spojrzeć na świat bardziej optymistycznie.
Zamiast pozytywnego kopa otrzymałam rzewliwą treść, afektowane postaci, emfatyczną narrację, zmanierowane opisy oraz przerysowane dramaty różne.
De iure po to, by dostarczyć czytelniczkom maksimum wzruszeń.
W praktyce: by w porywie emocji porąbać parkiet, tudzież: obić komuś mordę żeby odreagować.
Żałuję, że nazwę serii „Czułe historie” zobaczyłam dopiero po przeczytaniu książki. Gdybym dojrzała ją wcześniej - bardziej rozważnie podeszłabym do tego, co biorę do ręki.
Jak powszechnie wiadomo, o stopniu szkodliwości czegoś decyduje dawka. Tutaj, skondensowanej lukrowatej ckliwości jest ponad miarę.
Ewa Ciwińska-Roszak anagogiczną narracją nie szczędzi swoim bohaterom żadnej z życiowych katastrof: Bolesna strata, śmiertelna choroba, zdrada małżeńska, burzliwe rozstania i powroty, knowania sił tajemnych, jest też miejsce na lawinę w pozornie pogodny dzień.
Do wyboru, do koloru. Co kogo kręci.
Postaci wykreowane przez autorkę to bohaterowie poniekąd dramatyczni. Zuza, Marek, Kasia, Krzyś, pani Róża, Konrad. Nawet Kropka.
Co do sztuki - każde po przejściach, dotknięte palcem losu, na życiowym zakręcie. w konflikcie z własnymi pragnieniami.
Wszyscy oni (oprócz Kropki) - jak na bohaterów dramatu przystało - nie rozmawiają, lecz niczym Kordian na Mont Blanc wygłaszają wzniosłe monologi, którym blisko do umoralniających pogadanek ze szkółki niedzielnej.
Gdy do tych laudacji dodać pełne liryzmu, werterowski listy Zuzy do Piotra - w objętości książki nie zostaje wiele miejsca na bardziej skomplikowaną fabułę, zgrabni związaną akcję i wynikające z niej reakcje bohaterów.
Jest rzewliwie. Nawet bardzo. Jest też jednotorowo i dość statycznie.
Są też spoilery. Z początku niewielkie, stopniowo co raz większe, aż do tego największego, poniekąd zapowiadający ciąg dalszy.
Z jednej strony Ciwińska-Roszak ujmuje swojej książce treści jakąś sieczką, z drugiej - wyjawia, co będzie dalej. To wkurzające.
W tych okolicznościach, porzucenie czytania na rzec kartkowania jest dobrym pomysłem. Nie traciłam czasu (i nerwów) na osjaniczne narowy autorki.
Wystarczyło mi pięć sztuk listów Zuzy do Piotra, by mieć tej epistolografii powyżej kokardy.
Jak spoilery potrafią popsuć klimat w książce - nikomu mówić nie trzeba.
Jest jeszcze sprawa Kropki. Pieska Zuzy. Na oko i duszę - brytfana* gabarytów średniego kota (skoro Zuza wnosiła i znosiła ją na ręku po schodach).
Według fabuły Piotr i Kropka są ofiarami pirata drogowego.
Co z Piotrem - wiadomo. Kropka… Cóż... Ewa Ciwińska-Roszak pisze, że, cytuję: „jej tylnej łapki, mimo kilku operacji nie udało się uratować”.
Smutne to i przykre bardzo. I było mi tak smutno i przykro do czasu, gdy pod koniec książki wyczytałam, że przy dłuższym chodzeniu piesek zaczyna utykać. Pytanie: Czy to ja czegoś nie rozumiem/coś przeoczyłam? Czy faux pas autorki. A może świadome i/lub zamierzone (?) działanie. Na logikę coś tu jest nie teges.
Chciałabym mieć dla „Pokoju z widokiem na miłość” jakieś ciepłe słowo. Powiedzieć, że to ciepła, nastrojowa historia, dostarczająca wielu wzruszeń.
Nie potrafię. Daleko mi do zachwytów.
„Pokój z widokiem na miłość” pognębił mnie swoją lukrowatą ckliwością.
Przerysowany dramatyzm zdarzeń zniechęcił i odebrał chęć do lektury/
Emocjonalne listy Zuzy do zmarłego męża nudziły i nużyły, a tego, czego oczekiwałam naj bardziej - nie było prawie wcale.
Książka okazała się sentymentalną miną, a jak mówi porzekadło: Saper myli się tylko raz.
Czy sięgnę, po ciąg dalszy, który jak sugerują spoilerami autorka nastąpi? Bardzo wątpię.
*) pisownia zamierzona