Jacek Krakowski, autor „Za ciosem”, z wykształcenia wcale nie jest pisarzem, ani humanistą, a ku mojemu zaskoczeniu absolwentem chemii Uniwersytetu Łódzkiego. Tacy autorzy-amatorzy zawsze przyciągają mimowolnie moją uwagę i z zainteresowaniem śledzę efekty ich pracy, nieskażonej filologiczną edukacją. Krakowski pisze nie tylko dla dorosłych (m.in. powieści: "Autopsja, czyli dziennik kryzysu", "Trans", "Zaraza", "Lato naszej miłości", "Klucze nieba i piekła"), ale również dla dzieci i młodzieży w tym "Uśmiechy roku", czy "Kto tak pięknie gra". Autor opowiadań, recenzji i esejów drukowanych w „Gazecie Wyborczej”, „Wiadomościach Kulturalnych”, „Literaturze”. Współpracuje również z Wydawnictwem Pi, dzięki któremu ukazały się powieści kryminale "M.O.R.D". , "Zły sen", "Postrach- Zdróję oraz właśnie „Za ciosem”.
Jest to bardziej powiastka kryminalna, niż pełnorozmiarowa powieść, gdyż książeczka jest malutkich gabarytów, ale dzięki temu naprawdę „połyka” się ją jednym haustem. Jej pomysłowy układ, skonstruowany z zapisu samych wywiadów sprawia, że dostajemy kwintesencję treści, bez żadnych zbędnych opisów, za to z powiewem literackiej świeżości. Język jest zróżnicowany, dostosowany do rysu charakterologicznego wypowiadających się postaci, a styl wypowiedzi raczej prosty, doskonale jednak oddający klimat poszczególnych wywiadów.
A zatem, o czym tak naprawdę opowiada „Za ciosem”? Może zacznę od tego, czego spodziewałam się po krótkim opisie książki, nie znając wcześniej twórczości Jacka Krakowskiego. Kluczowymi informacjami, które wyłapał mój mózg były kryminał i główna bohaterka, autorka romansów. Efekt syntezy tych dwóch składników wydawał mi się prosty – romans kryminalny. Rozczarowana bynajmniej nie jestem, ale trzeba przyznać, że to, co z pozoru wydaje się proste i oczywiste na ogół takie nie jest.
Otóż prawdziwego romansu próżno by tu szukać choćby i z lunetą. Kryminał za to, a i owszem, jest jak najbardziej. Akcja w większości rozgrywa się w posiadłości Matyldy Delmonte, „strasznym dworze” nazywanym tak przez okolicznych mieszkańców wioski Lisice. Mamy mnóstwo podejrzanych i zamknięte środowisko, co może przynieść skojarzenie z powieściami Aghaty Christie, którą zresztą autor wymienia jako swojego mistrza w dziedzinie kryminałów. Z pewnością klimatem „Za ciosem” znacząco odbiega od genialnych opowieści Christie, ale niezaprzeczalnie ma z nimi coś wspólnego. To, co jednak dla mnie wysunęło się na pierwszy plan, to dość oczywista satyra na telenowelę. Idealna główna bohaterka – Matylda Delmonte, autorka poczytnych romansów, sama uwikłana w co najmniej kilka dramatycznych historii sercowych. A wraz z nią inne panie oraz oczywiście panowie, przewijający się przez kolejne wywiady Jana Marona. Postaci są przerysowane, sytuacje skrajnie udramatyzowane, a pojęcie „każdy z każdym” nieuniknienie nasuwa skojarzenie z słynną „Modą na Sukces”. Kolejne trupy są tylko pretekstem do ujawniania coraz bardziej skomplikowanych i komicznych powiązań między poszczególnymi bohaterami. I w ten właśnie sposób, oczekiwany romans kryminalny, wraz z kolejnymi kartami powieści ewoluował w całkiem przyjemną komedię kryminalną. Zaś sam Krakowski zapytany o to, co w literaturze kryminalnej wydaje mu się najistotniejsze, odpowiedział bez wahania – poczucie humoru, a zatem efekt był jak najbardziej zamierzony i moim zdaniem równie trafiony.
Komu poleciłabym więc „Za ciosem”? Tym którzy wolą się raczej śmiać niż bać i niekoniecznie oczekują wysublimowanej historii z górnej półki, a raczej przyjemnej opowiastki na jeden wieczór. Wedle zaś samego autora, jego twórczość to - powieści kryminalne do czytania w chwilach wolnych od zajęć. Na zajęciach też można je czytać, bo łatwo dają się ukryć pod ławką. I myślę, że „Za ciosem” bardzo dobrze wpasowuje się w tę krótką autoreklamę.