Trudno znaleźć jakiekolwiek informacje na temat Graeme’a Simsiona. Polskie źródła w ogóle o nim milczą, choć podejrzewam, że ten stan rzeczy utrzyma się już niedługo. A wszystko za sprawą jego literackiego debiutu, jakim jest błyskotliwie napisana komedia romantyczna „Projekt Rosie”. Po dłuższym poszperaniu w języku angielskim można dowiedzieć się, że Graeme pochodzi z pięknej Nowej Zelandii, jego żoną jest pani profesor (!) Anne Buist, z którą ma dwójkę dzieci, a jego właściwe wykształcenie ma charakter ścisły i dotyczy systemów przetwarzania informacji. Pisanie było jego hobby, które realizował m.in. w zajęciach kreatywnego pisania na Rogal Melbourne Institute of Technology. To jednak dzięki nagrodzie Victoria Premier’s Literary Award za niepublikowany maszynopis, którą otrzymał w 2012 roku otworzyła się przed nim droga do publikacji dla „Projektu Rosie”. A potem wszystko potoczyło się bardzo szybko i po ogromnym sukcesie wydawniczym książka została przetłumaczona na trzydzieści języków, w tym polski.
„Projekt Rosie” bardzo dobrze pasuje do serii wydawnictwa Media Rodzina „Gorzka czekolada”, bowiem to nie do końca cukiereczek rozpływający się w ustach. Owszem to komedia romantyczna, nie unikająca typowych dla gatunku schematów, ale jest w tym wszystkim nutka goryczy, być może niedostrzegalna na pierwszy rzut oka dla mniej uważnego czytelnika. Choćby dla niej warto przyjrzeć się dokładniej przedstawionej przez Simsiona historii. Nasz główny bohater to profesor genetyki Don Tillman, najprościej ujmując młody, zdolny dziwak. Typowy nerd, z wysokoanalitycznym umysłem i zerowymi umiejętnościami społecznymi. Sposób w jaki Don radzi sobie z życiem i ludźmi, jak można się domyślić, generuje szereg przekomicznych sytuacji, zwłaszcza, że wszystko jest na potrzeby opowieści nieco przejaskrawione. Kiedy jednak odsiejemy przez gęste sito humor i ironię, z cienia wyłania się autystyczna sylwetka zagubionego w swej inności młodego mężczyzny. I gdy uświadomimy sobie, że tacy ludzie naprawdę są wśród nas i nieraz zwyczajnie cierpią z powodu swojego niedopasowania do społeczeństwa, smak gorzkiej czekolady robi się znacznie bardziej wyraźny.
Żeby jednak złagodzić tę gorycz po kartach powieści tanecznym krokiem przebiega nam Rosie. Spontaniczna, otwarta i pełna entuzjazmu dziewczyna, kompletnie nie pasująca do wyobrażeń Dona na temat idealnej życiowej partnerki. I tu właśnie wkraczają stałe elementy gatunku z serii: przeciwieństwa się przyciągają, zdecydowane „nie” zawsze w końcu musi oznaczać „tak”, nigdy nie mów nigdy itp., itd. Niemniej Simsion robi to naprawdę w zręczny sposób. Już sam pomysł na sporządzenie kwestionariusza na żonę – a jakże, owoc pracy naukowego umysłu Dona – i urządzanie różnorakich castingów, by wyłonić idealną kandydatkę, jest rewelacyjny. Rewelacyjny przede wszystkim w swej treści, bo wymagania i ich radykalność przedstawione przez prof. Tillmana naprawdę zwalają z nóg. Oczywiście Rosie odpada w przedbiegach - pali, przeklina, pracuje w barze i dziwnie się ubiera, ale potrzebuje znaleźć swojego biologicznego ojca i przebadać kilka próbek DNA. A w tym Don jest przecież świetny. I tym oto sposobem wszystko się kręci, „projekt żona” zostaje zastąpiony przez „projekt ojciec”, Don zaczyna robić rzeczy, o które nawet sam siebie nigdy by nie podejrzewał, a my czytelnicy mamy z tego ogromną przyjemność.
To książka, która w swej prostocie i schematyczności jest świeża i oryginalna. Czyta się ją przyjemnie i naprawdę jednym tchem. Może odrobinę gorzka, ale przede wszystkim bardzo-bardzo optymistyczna. Naukowa stylizacja języka nadaje jej specyficzny charakterek, a dobre tłumaczenie dopełnia całości. I choć to wciąż typowa komedia romantyczna, to naprawdę niegłupia i z czystym sercem polecam ją każdemu. Jako rozrywkę na wieczór lub dwa. W sam raz na koniec lata.