To się nie miało prawa zdarzyć na polskim rynku wydawniczym. Piąta książka autora z kryminalnej serii, a napisana tak, jakby autor dopieszczał ją latami, zanim odważył się komuś pokazać swoje dzieło. „Bliska znajoma” do dowód na to, że jak się chce – to można. Do odpowiedzi na pytanie: dlaczego to takie trudne, jeszcze wrócę.
W tej książce wszystko gra. Jest dobry, oryginalny pomysł na fabułę, jest suspens, są niespodziewane zwroty akcji, jest zaskakujące, chociaż wcale nie wyjęte z kapelusza zakończenie. Jest błyskotliwie skonstruowana intryga i druzgocący finał, który wywraca emocjonalnie powoduje, że książka nie uleci z pamięci natychmiast po jej odłożeniu.
Piotr Górski nie stosuje tanich chwytów domorosłych autorów, którzy gdy nie mają pomysłu, jak dynamicznie poprowadzić akcję, rzucają trupa w prologu, a potem nic się nie dzieje. W „Bliskiej znajomej” trup pada dopiero w połowie książki, ale zupełnie to nie przeszkadza, bo co chwila dzieje się coś tak zaskakującego, że od lektury trudno się oderwać. Autor nie poległ nawet na scenie erotycznej, a wręcz napisał ją tak, jakby Philip Roth stał mu za plecami i podpowiadał: uważaj, stary, nie przeginaj, jest dobrze tak, jak jest.
Wątki, które początkowo wydają się niepowiązane, okazują się paciorkami tego samego różańca. Był taki moment, że zaczęłam być podejrzliwa w stosunku do autora. No jak to, taki zbieg okoliczności? Znowu to samo? Ej! Ale nie – myślę sobie – przecież to Górski, a nie jakiś tfurca, któremu nie przeszkadza to, że jego książki sprzedawane tak, jak proszek do prania albo majonez. Czy to możliwe, żeby autor, który dowiódł nie raz swojej inteligencji pozwolił sobie na taką wpadkę? Uff – niemożliwe. Wszystko miało swoje uzasadnienie. Co za ulga. Piotr Górski stanął na wysokości zadania.
I teraz pojawia się miejsce, aby odpowiedzieć na zadane na wstępie pytanie. Dlaczego Górskiemu jeszcze się chce, a innym już nie? Czy tylko dlatego, że jeszcze nie poczuł, co to jest prawdziwy sukces i wciąż ma nadzieję, że to wreszcie nastąpi? A jak nastąpi, to co? Dołączy do grona rozpychających się na rynku kolegów? A może to po prostu solidny facet, który jak coś robi, to musi robić porządnie?
Dlaczego książki Marka Krajewskiego, Wojciecha Chmielarza, Roberta Małeckiego, Katarzyny Bondy są coraz słabsze? Wypalili się? Uwierzyli w swoich fanów, którzy przymkną oko na niedoróbki i wciągną nosem wszystko, jak leci? To przytyk nie tylko do polskich autorów. Podobny dylemat mam z Johnem Grishamem czy Camillą Läckberg. Oczywiście, autorzy zmuszani są przez wydawnictwa, aby pisali szybciej, na kolanie, ale czy naprawdę zmuszani? Czy to nie jest tak, że sami chcą, bo to łatwy zysk? Nie wiem, i nie ośmielę się nawet przypuszczać, że tak jest. Motywacje autorów to nie moja sprawa. Te znaki zapytania to nie chwyt marketingowy, tylko dowód mojego zagubienia. Próba dojścia do istoty problemu z góry skazana na niepowodzenie.
Efekt tych rozmyśleń jest taki, że jako czytelnik współczesnych powieści kryminalnych czuję się głęboko zawiedziona. Zamiast czekać z radością na kolejną książkę ulubionego autora zapominam już, że miałam jakichś ulubionych autorów. Na palcach jednej ręki mogę policzyć tych, do których wciąż mam zaufanie. Mam nadzieję, że zaufanie do Piotra Górskiego pozostanie na długo.