W świecie seriali jest zdaje się czasem tak, że wszystkie dobre pomysły, wszystkie najbardziej efektowne i najciekawsze wątki, wszystko, co scenarzyści mają najlepiej opracowane - wszystko to w całości ląduje w kilku pierwszych odcinkach. Bo one mają widza zainteresować, wciągnąć i można liczyć na to, że taki ktoś już z danym tytułem zostanie na dłużej. Nie jest to jakieś trudne do pojęcia czy odjechane zjawisko, prawda? No to mam wrażenie, że w tej, jakże nawiązującej do pewnego znanego serialu powieści (tak, tak, idzie o Desperate Housewives, mała, zamknięta społeczność pań z wyższej klasy średniej, w której każdy jest w jakiejś bardzo konkretnej relacji z każdy i nagle potrząsająca tym pozornie sielankowym mikrokosmosem zbrodnia) również została zastosowana ta właśnie metoda. Z początku jest naprawdę ciekawie. Kilka autentycznie robiących wrażenie myków, kilka ciekawych zagrywek, które mogą się podobać i które przede wszystkim bardzo ładnie układają się w harmonijną całość. Co więcej było to wszystko wręcz lekko ożywcze, na tle ogółu tego typu anglosaskiego kryminału, bez nachalnego epatowania podwórkową psychologią (choć od początku śledzimy m.in. wątek terapii to bez niego, tak, tak), bez szarżowania (np. z naprawdę dyskretnie zrobionym motywem "a może ty go sobie wyobraziłaś) tak, że po prostu bawiliśmy się (my - czytelnicy) tą historią.
Nawet myślałem wtedy, że po moim pierwszym kontakcie z twórczością B. A. Paris dopiszę ją do listy moich ulubionych autorów.
Ale nie dopiszę. Tak, dobrze się domyślacie, dość szybko potem weszły te mocno oklepane klisze charakterystyczne dla produkcyjniaków z tego kręgu literackiego. Standardowo robiona "atmosfera zagrożenia" wokół głównej bohaterki, standardowo robione "mylne tropy", standardowo robione "zwroty akcji" (choć tak naprawdę to był jeden, rzecz charakterystyczna, niepowiązany z samym śledztwem, no, ale, jak widać, jakiś zwrot akcji musi się pojawić), wreszcie mocno standardowy finał (tak, dokładnie tak, taki w którym psychopata najpierw tłumaczy co robił i dlaczego, a potem obrywa). Wszystko tylko o kilka punktów wyżej niż najbardziej typowy produkt z kursów kreatywnego pisania, co najmniej jedna rzecz absurdalna do kwadratu.
Najbardziej w tym wszystkim szkoda tych postaci z zamkniętego mikrokosmosu. Nie poznajemy ich. Mamy typować kto z hermetycznego świata jest mordercą, a poznanie charakterów czy nawet ról społecznych tych ludzi totalnie nas omija. Tak naprawdę to pod koniec kojarzymy bliżej dwie zaledwie bohaterki, ex-supermodelkę i staruszkę, więc trudno żeby to mog...
Ej, moment, a czy w Desperate Housewives wśród najbardziej kluczowych postaci nie było aby ex-supermodelki i staruszki?
...
No, były tam, nie da się ukryć. Ależ to jest niespodziewana niespodziewanka...
Gdy idzie jeszcze o postacie, to trudno nie zauważyć, że Alice, bohaterka kreowana na główną protagonistkę tej powieści, jest tak naprawde bardzo złą osobą. Kłamie (i to nieraz), oszukuje, manipuluje, podsłuchuje i kradnie. A autorka zdaje się tego, jak nieprzyjemną postać stworzyła zwyczajnie nie zauważać. To w sumie miało olbrzymi potencjał - pozwolić jej skonfrontować się z tym ogromem zła, które nosi w sobie, z jego źródłami (przecież jakoś tam zaznaczonymi w tekście), tym, jak rezonuje ono z jej otoczeniem. Tylko, że Paris na to nie pozwala. "To jest dobra osoba, kibicujcie jej i tyle" - zdaje się nam powtarzać pisarka. Nie jest dobra, nie zauważyła pani? I możliwości, które to dawało też pani nie zauważyła. To wręcz paradoksalne, przecież pod koniec jedna z postaci to w jakimś stopniu expressis verbis mówi. A autorka zdaje się jej - przez nią samą wykreowanej postaci - nie słyszeć.
Naciągane 5/10, za ten naprawdę fajny początek i dlatego, że jestem wielkim fanem Desperate Housewives :)