Powiem szczerze, że twórczość Pana Anttiego Toumainena była mi po lekturze jednej z jego powieści niemiłą i średnio atrakcyjną. O ile Uzdrowiciel właśnie, bo taki tytuł nosi poprzednia powieść AT, którą przeczytałem, wydawał mi się jakiś miałki, nieatrakcyjny, konstrukcyjnie stały, ale bez polotu, tak Człowiek, który umarł, jest absolutnie inną ligą. Jest to powieść kryminalna inna niż wszystko co do tej pory czytałem, choć poza sagą Millennium, tak pierwotną jak i pośmiertną kontynuacją, czy duetem Hjorth/Rosenfeldt piszącymi sagę z Doktorem Bergmanem nie miałem zbyt dużej styczności ze skandynawskim kryminałem.
Otóż, proszę Państwa, jest to powieść krótka, ale intensywna. I co najważniejsze, jak to w kryminale jest i trup, ale o tym za chwilę. Co się rzuca w oczy w pierwszej kolejności, to wspaniała okładka zaserwowana przez Wydawnictwo Albatros, która bardzo trafnie wpisuje się w trzon fabularny książki. Jest czarny kolor, są czaszki oznaczające truciznę, i białe napisy, wieszczące złą zawartość niczym nekrolog. Wracając do trupa, jest nim główny bohater – który przez całą książkę zajmuje się rozwikłaniem zagadki swojej własnej… śmierci. Tak! Główny bohater jest już trupem, na pierwszej właściwie stronie otrzymuje diagnozę. Umrze.
Został otruty.
I tak przez 350 stron Jaakko musi dowiedzieć się, kto go zabił. Śmierć depcze więc bohaterowi po piętach, czas ucieka, co wydaje się być właściwie thrillerowym zabiegiem, ale nic z tych rzeczy. Autor zadbał, by atmosfera grozy przebiegała jak w najstraszniejszym, ale jednak komediowym żarcie. Bo co jest najmocniejszą stroną powieści, to oprócz doskonałej intrygi kręcącej się wokół rodzinnej firmy naszego Jaakko zajmującej się zbieraniem rzadkich fińskich grzybów dla lubujących się w nich Japończyków, to właśnie humor powieści. Czarny jak okładka. Czytając z rozdziawianą ze śmiechu twarzą i stygnącymi w jednoczesnym przerażeniu oczami, czytelnik robi minę jak komiksowy Joker, odwieczny wróg Batmana. I to wszystko w reakcji na kolejne zaskoczenia fabularne, następujące po sobie wypadki oraz tajemnice odkrywane przez głównego (przypominam, martwego in spe) bohatera przy jednoczesnym akompaniamencie świetnych dialogów, by to rzec szalenie zabawnych. Poszczególni bohaterowie, rozmawiając między sobą, ważą każde słowo, niczym cyrkowcy na linach, ostrożnie wykonują kolejne ruchy. To wszystko jest tak komiczne w swojej niedorzeczności, jednocześnie będące rasowo kryminalną historią, że dosłownie nie można się do końca zdecydować czy się śmiać, czy w podnieceniu śledzić losy bohaterów.
I choć pozwalając sobie na nieco luźne potraktowanie geografii, niektórych faktów przyrodniczych czy medycznych, Antti Toumainen dał nam atmosferę świetnego kryminału, wprowadzając w realia małego miasta, w realia prowadzenia firmy grzybiarskiej i doskonale wykreowanych postaci wraz z ich występującymi w tle życiorysami. I co? Myśleliście, że złapaliście mordercę przed głównym bohaterem? A guzik! Nie tak łatwo złapać mordercę. Aż mnie skręca, żeby przytoczyć tutaj kilka zabawnych, choć mrocznych i dosadnie kryminalnych scen z książki, ale przecież nie wolno spojlerować. Mogę tylko dodać, że nie tylko śmierć, ale prawdopodobnie gorsza od niej konkurencja, także czyha na samopoczucie biednego Jaakko.
Zapewniam, że Człowiek, który umarł, choć opisywany jest także jako najzabawniejsza powieść detektywistyczna, potrafi być poważna.
Śmiertelnie poważna.
27.01.2023.