Świetny tytuł i świetna okładka, przez które miałam chyba trochę wygórowane wymagania wobec samej książki. Efektu wow nie było, wielkiego rozczarowania też nie. Znowu średniak, no.
Z Joanną Jagiełło literacko spotkałam się już cztery raz i wiem na pewno, że rozmijamy się światopoglądowo, za to nie można jej odmówić dobrego warsztatu językowego.
Ale po kolei. Zupełnie mnie nie przekonuje bezkrytyczny podziw dla nowoczesności, choć tu akurat nie jest aż tak wyraźny jak na przykład w "Tylko gdy pada deszcz" (nie polecam, po stokroć szmira), raz jest poruszona kwestia niechodzenia na religię i jaki to jest wielki kłopot dla tych dzieci, które nie chodzą. Nie chce mi się prostować tych niemądrych stereotypów, bo z doświadczenia wiem, że żadne fakty nie są tak silne jak uprzedzenia.
Wracając do książki, sama historia jest ciekawie pomyślana. Jest chłopak, który przeżył tragedię, przez którą jego przyjaciel zapadł w śpiączkę. Jest dziewczyna, która sobie nagrabiła w szkole przez źle ulokowane uczucia. Oboje to licealiści, nie znają się wcześniej, ale wyjeżdżają do rodziny, on do dziadka, ona do babci i dziadka, do Bocianów Małych, wsi na mazurskim końcu świata. W tle kolejna tragiczna historia sprzed 40 czy 50 lat pożaru szpitala dla umysłowo chorych, w którą uwikłani są dziadkowie dwójki bohaterów, Szymona i Leny.
Opowieść dość zręcznie poprowadzona, ale magii nie czuję, być może dlatego, że nie jestem przecież targetem takich książek, to typowa dzisiejsza młodzieżówka. Przede wszystkim brakuje mi klimatu, takiej wakacyjnej nostalgii, bohaterowie też jakoś specjalnie nie wzbudzili mojej sympatii, tacy bez wyrazu jak cała historia, której potencjał nie został wyczerpany. Wszystko tu jest bardzo serio, a człowiek by się czasem jednak chciał uśmiechnąć. Mam wrażenie, że współcześni autorzy chcą za bardzo albo być zabawni, albo przekazać ważne przesłanie. Nie próbują tych dwóch nitek dobrej młodzieżowej literatury połączyć w jeden piękny wzór, tylko skupiają się na jednej i wychodzi taka sobie książka. A przecież mają umiejętności, tych Joannie Jagiełło naprawdę nie można odmówić, jej książki napisane są pięknym językiem, tylko czegoś im brakuje. Trudno uchwycić czego, może polotu, puszczenia historii i języka na żywioł? Wszystko tu jest poprawne, ale niespecjalnie wyraziste. Tu dygresja: polecam przejrzeć podręcznik Nowej Ery do polskiego do 6 klasy. Wszystkie współczesne teksty są praktycznie takie same, pracowałam na tym podręczniku i nie jestem w stanie powiedzieć, który autor co napisał. Cel takiego wyboru był chwalebny, ale efekt wyszedł bardzo słaby, jeśli, cytuję za moją córką: "jeszcze raz przeczytam coś o emocjach, tolerancji albo akceptacji, to zwymiotuję". Może współcześni autorzy za mało czytali Musierowicz, Siesickiej, Makuszyńskiego i Astrid Lindgren, a za dużo siebie nawzajem. Dlatego proszę Was, drodzy Autorzy, nie bójcie się pisać! Na poprawności i asekuracji daleko się nie zajedzie, to zawsze będzie miałkie i nijakie.
A Was, drodzy Czytelnicy, w związku z tym pytam: czy możecie mi polecić naprawdę dobre współczesne młodzieżówki? Dość już mam tej średniej literatury!