Mitami, czy to greckimi, czy jakimikolwiek innymi interesowałam się niemalże od zawsze. Z zainteresowaniem słuchałam nauczycieli opowiadających o perypetiach bogów, które podobały mi się zdecydowanie bardziej niż wykłady o królach i ich panowaniu oraz wkuwanie dat. Mitologia, legendarni wojownicy – to jedne z moich ulubionych wątków w książkach młodzieżowych, więc „Dotyku Gwen Frost” nie mogłam sobie odpuścić.
„Chciałam ją zapytać, dlaczego takie rzeczy jak morderstwo się zdarzają, dlaczego wszyscy uczniowie mają w przyszłości uczestniczyć w jakiejś głupiej starodawnej wojnie między bogami. Dlaczego bogowie nie walczą sami ze sobą i nie zostawią nas w spokoju?” [s.127]
Nazywam się Gwen Frost i posiadam wyjątkowy dar…
Potomkowie legendarnych wojowników takich, jak Spartanie, Amazonki czy Walkirie posiadają magiczne moce.
W Akademii Mitu uczą się panować nad swoimi umiejętnościami i ich odpowiednio używać.
Główną bohaterką serii jest siedemnastoletnia Gwen Frost, obdarzona nadzwyczajnym talentem. Jej cygański dar, polega na tym, że wystarczy jej jeden dotyk, aby wiedzieć wszystko o danym przedmiocie czy człowieku. Jednak Gwen czuje nie tylko pozytywne wibracje, lecz także te złe i niebezpieczne. Szybko się orientuje, że jest o wiele silniejsza niż myśli i że będzie potrzebowała swoich umiejętności, aby pokonać potężnego wroga – mrocznego boga Loki.
„W komiksach nikt naprawdę nie umiera, nawet złoczyńca. A przynajmniej nie na długo.” [s. 134]
Przyznam się szczerze, że na samym początku książki, bo po zaledwie dwóch rozdziałach, miałam jej dość. Długie opisy i stosunkowo małe natężenie akcji nudziło mnie, przez co przez sam początek ciężko mi było przebrnąć. Rozumiem, że autorka musiała wprowadzić nas w świat Akademii Mitu, ale naprawdę nie miałabym nic przeciwko, gdyby pomiędzy opisem biblioteki, a opisem dziedzińca zadziało się coś ciekawego. Mogę się założyć, że gdyby nie przesadnie szczegółowe opisy (na przykład, przeznaczyć dwie strony na pokój koleżanki – mistrzostwo), to książka byłaby o połowę krótsza. Ale przynajmniej coś by się działo.
Była już szkoła dla czarodziei („Harry Potter”), szkoła dla wampirów („Dom Nocy”), czy dla dampirów i morojów – czystej krwi („Akademia wampirów”). Teraz mamy Akademię Mitu – szkołę dla potomków legendarnych wojowników. Wybór scenerii może i nie zaskakuje niczym szczególnym, ale mimo to jest ciekawy, na swój sposób oczywiście. Nie mówię tutaj o samym miejscu – mam na myśli przede wszystkim klimat panujący we wnętrzu Akademii Mitu. Podoba mi się umiejscowienie akcji w srogich murach szkoły i internatem. Chociaż niektórym może to przeszkadzać, wydarzenia nie „przemieszczają się” – akcja nie wychodzi poza ściany Akademii, co może wydawać się monotonne, ale naprawdę nie jest. Przecież zważając na to, ile się dzieje, nawet najnudniejsze miejsce wciągnie czytelnika.
I tak właśnie jest. Pomijając przydługi wstęp, potem zdarzenia mkną naprawdę szybko, dzięki czemu powieść czyta się z niemałym zainteresowaniem. Wychodzące na światło dzienne nowe fakty sprawiają, że zaangażowany czytelnik sam poważnie zastanawia się nad zagadką, która na początku jest naprawdę tajemnicza i nawet nowe wiadomości nie rozjaśniają sprawy. Dopiero pod sam koniec elementy powoli układają się w rozwiązanie dobrze skonstruowanej zagadki.
Autorce należy się plus przede wszystkim za język. Nawet mimo tego, że Jennifer Estep nie boi się poruszać tematów drażliwych, „ryzykownych”, dostajemy ciekawą, dobrze napisaną powieść z bohaterami rodem z Olimpu w tle. Lekki, ale nieszczędzący krytyki na temat seksu i alkoholu w środowisku młodzieży, jednak podkreślający wartość przyjaźni dodatkowo uprzyjemnia lekturę.
„Było mi… smutno. Że tak łatwo można kogoś zapomnieć, nawet jeśli – jak Jasmine – nie jest to najmilsza osoba pod słońcem. Nikt przecież nie chce zostać zapomniany.” [s.211]
W ogólnym rozrachunku, mogę powiedzieć, że książka jest dobra. Dlaczego TYLKO dobra? A to dlatego, że czasami była wprost niesamowita, by za chwilę irytować (mam tutaj na myśli na przykład powtarzanie po tysiąc razy: mama umarła i to moja wina). Ta tragedia, która autorka zaczęła wałkować na początku tylko mnie odstraszała i miałam ochotę porzucić książkę i zająć się czymś innym. Całe szczęście, ze tego nie zrobiłam, ponieważ po tym przydługim wstępie czekała mnie prawdziwa niespodzianka! Zniechęcona pierwszymi rozdziałami bez optymizmu przewracałam kartki, gdzie już na mnie czekała wartka akcja, ciekawi bohaterowie (Logan Quinn!) i naprawdę ciekawy wątek morderstwa. Mity, bohaterzy, bogowie, odwieczna walka, miłość, zagadka to są niektóre określenia nasuwające mi się na myśl po przeczytaniu tej książki, którą mimo wszystko polecam – mam wielką ochotę na następną część, co powinno mówić samo za siebie.