Konfetti Moniki Kłos opowiada o silnej kobiecie, która doświadcza w życiu samych przeciwności. Ujmująca okładka oraz rekomendacja Grażyny Szapołowskiej przekonały mnie, by po książkę sięgnąć, jednak okazała się rozczarowaniem. Cóż, żeby wzruszyć, nie wystarczy wrzucać bohaterkę z nieszczęścia w nieszczęście.
Mona, bohaterka Konfetti, nie ma łatwego życia. Choć zawodowo układa się jej całkiem dobrze, to w kwestiach uczuciowych doświadcza samych burz. Wieloletni związek na odległość kończy się niemal zaraz po tym, gdy Mona postanawia rzucić swoje dotychczasowe życie i przeprowadzić do przyszłego męża do Berlina. Kiedy tylko dowiaduje się o zdradzie narzeczonego, pakuje swoje rzeczy i wraca do Polski. Żeby w spokoju pozbierać myśli i wyleczyć rany, zamieszkuje w starym domu przyjaciela w odległej wsi. Poznaje tam Adama, jednak nie pozwala temu uczuciu rozkwitnąć i wraca do Poznania, by szukać pracy. Szybko ją znajduje, a w niej nowego adoratora – Martina. Oczarowana opiekuńczością i oddaniem mężczyzny wychodzi za niego. Kiedy jednak na świat przychodzi ich córeczka, Martin zmienia się nie do poznania. Mona musi uciekać, bo w jednej chwili jej raj zamienia się w piekło.
A kiedy już odzyskuje równowagę, dostaje od losu kolejny cios – śmiertelną chorobę.
Życie Mony co chwila rozpada się na kawałki. Mężczyźni ją boleśnie zawodzą. Matka potrafi jedynie zdołować i zarzucać pretensjami. Mimo spektakularnych sukcesów zawodowych, Mona nie potrafi odnaleźć swojego miejsca w życiu. Gdyby nie oddani przyjaciele oraz muzyka, kobieta nie miałaby sił, by odradzać się jak feniks z popiołów po kolejnych porażkach. Dopiero pojawienie się córeczki daje jej siłę, dzięki której może przenosić góry. Wymarzone dziecko jest powodem, dla którego bohaterka po raz kolejny zmienia całe swoje życie.
W dramatycznych chwilach Mona pyta wszechświat, co ma teraz zrobić. A wszechświat zawsze milczy. Nie odzywa się również, kiedy w jej życiu wszystko układa się jak należy. Nie ostrzega, nie daje wskazówek, o co bohaterka ma do niego pretensje, bo mogłoby to jej pomóc uniknąć wielu kłopotów. A tak, ciągle trafia na mężczyzn, którzy ją ranią. A może wszechświat dąży do niszczenia jej życia? Raz posłuchała przeczucia i nie poszła zoperować niegroźnego guza, który po kilku latach może zabrać jej to, co najważniejsze – życie.
Konfetti jest przeciętną lekturą. Największą jej bolączką jest płytka psychologia głównej bohaterki. Wydaje się, że Mona przyciąga toksycznych mężczyzn, którzy sieją w jej życiu spustoszenie. Ten jej brak umiejętności rozpoznawania niepokojących sygnałów bierze się z niezdrowych relacji z matką, jednak ten wątek nie został należycie wykorzystany i rozbudowany.
Fabuła powieści również mnie zawiodła. Mężczyźni pojawiają się w życiu Mony na każdym kroku. Gdzie by się nie znalazła, zaraz staje obok niej przystojniak zainteresowany pogłębianiem znajomości. A ogrom pecha, jaki na nią spada, kojarzy mi się tylko z postacią Jude’a z Małego życia Hanyi Yanagihary.
Do tego dochodzą irytujące mnie powtórzenia o rozpadaniu się życia jak konfetti. Uważam, że to porównanie jest na tyle oryginalne i mocne, że wystarczyło użyć go tylko raz.
Podsumowując, Konfetti, w moim odczuciu, okazało się niewypałem. Sądzę jednak, że wielu czytelników i czytelniczek może utożsamiać się z bohaterką i czerpać od niej siłę do działania, kiedy ich życie legnie w gruzach. W końcu każdy z nas chciałby być szczęśliwy, a czasami mamy poczucie, że los się na nas uwziął. Konfetti zachęca do niepoddawania się mimo wszystko.