„Jarun” Moniki Banaszyńskiej powinien otrzymać dwie oceny. Kiedy autorka opowiada o mitologii słowiańskiej, zasługuje na najwyższe noty. Świetnie pokazała świat słowiańskich bóstw, demonów i wielu innych istot. Odwzorowała wyobrażenia o tych postaciach ze znakomitą wyobraźnią. Widać, że fascynuje ją ten świat i poznała go dogłębnie.
Jednak wątki związane z główną bohaterką i uczuciem, które rodzi się pomiędzy nią a Janem, zostały wykreowane i napisane bardzo źle. Przede wszystkim postacie są nijakie i stereotypowe. Ona to wyobcowana, niepopularna wielbicielka zakurzonych bibliotek, której urodę nagle odkrywają wszyscy. On to szkolna gwiazda sportu o idealnie wyrzeźbionym ciele, ciemnych lokach opadających na czoło i czekoladowych oczach. Ona od dawna spogląda w jego stronę, a on nie przepuszcza żadnej okazji, by być z innymi. I nagle, kiedy stają się zdani tylko na siebie, to ona odpycha jego. A on przeżywa z tego powodu smutek i żal. Opisy wydarzeń pełne są głębokich spojrzeń w oczy, nawet jeśli postacie chwilę wcześniej poddawane były torturom. A pożądanie zmienia tylko adresata.
Akcja książki rozpoczyna się pewnego grudnia, kiedy to świat zwariował. W Polsce cały czas panują upały, a oprócz tego mnóstwo ludzi znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Bohaterka książki, Dobrawa, mierzy się ze swoimi nastoletnimi problemami, aż któregoś dnia staje się świadkiem ataku przerażającej istoty żyjącej w pobliskim stawie na jej szkolnych znajomych. Dwóch z nich ginie, a dziewczyna wraz z Janem i Zuzą uciekają w głąb lasu. Wkrótce okazuje się, że za wszystkimi dziwnymi wydarzeniami stoją słowiańscy bogowie. Nastolatkowie trafiają do Wyraju, gdzie spotykają mnóstwo istot pochodzących ze słowiańskich wierzeń, zwykle tych nieprzyjaznych. Wracają z niego w niepełnym składzie, ale z misją odnalezienia złotej tarczy Jaryły – boga płodności utożsamianego również z wojną.
Ta ludzka, realna część książki jest bardzo słabiutka. Bohaterowie są niedojrzali, nie wiedzą, czego chcą, ranią się i obrażają z byle powodu. Ukrywają prawdziwe uczucia, zamiast otwarcie porozmawiać i wyjaśnić nieporozumienia. Okazji do tego nie brakuje, bo spędzają ze sobą niemal każdą chwilę. Główna bohaterka rumieni się jak burak, pomidor i inne wisienki z częstotliwością kilku razy na godzinę.
Rozwiązania fabularne też pozostawiają wiele do życzenia. Kiedy pilnie strzeżona tarcza Jaryły zostaje odnaleziona, jej strażnik oddaje ją przybyszom bez większego oporu. Ba, przyjmuje Dobrawę i Jana z największymi honorami i królewską gościnnością, a potem oddaje skarb, mimo że wie, że wkrótce trafi do właściciela, a on z pewnością wykorzysta ją w złych zamiarach. Wygląda na to, że warto zaryzykować zniszczenie świata, by pozwolić Dobrawie chronić kilka bliskich jej osób. To nie ma sensu.
Z drugiej strony bardzo dużo dowiedziałam się o mitologii słowiańskiej. Tą część autorka potraktowała z ogromnym zaangażowaniem i wnikliwością. Wplotła w fabułę różne mitologiczne postacie, pokazała kilka mniej znanych bóstw i legend. Elementy słowiańskie dały mi naprawdę dużo przyjemności. Może jestem po prostu za stara na powłóczyste spojrzenia, elektryzujące muśnięcia i skupianie się na kręconych lokach bohaterów.
Słuchałam audiobooka w wykonaniu Małgorzaty Kozłowskiej, której głos świetnie pasuje do treści romantasy.
Nie wiem, jak podsumować całość. Chciałabym, żeby autorka pisała o dojrzalszych, ciekawszych bohaterach.
Książkę, wyjątkowo, zakupiłam :)