Tak strasznie chciałabym dać tej książce maksymalną ilość gwiazdek, ale nie mogę. Niestety ostatnie sto stron zniweczyło moje plany.
Kiedy zaczęłam czytać „Czerwoną Królową”, nie sądziłam, że tak bardzo polubię tę serię. Przez negatywne komentarze dotyczącej pierwszej części, zniechęciłam się do tego, aby przeczytać tę serię, ale ostatecznie stwierdziłam, że jednak sama na własnej skórze przekonam się, czy aby napewno, jest tak źle, jak inni mówią. Wiecie, co cieszę się, że całkowicie nie uległam opinii innym i jednak sięgnęłam po historię V. Aveyard.
Kiedy przebrnęłam przez pierwszą, drugą, trzecią część przyszedł czas na czwartą. Nie chciałam kończyć tej serii, bo za bardzo się z nią zżyłam i z bólem serca wiedziałam, że będę musiała pożegnać się z bohaterami, których pokochałam.
*
Zdrada niemal zniszczyła Mare Barrow i zagrodziła rebelii. Teraz, aby chronić czerwonych i Nowych, dziewczyna musi poświęcić dużą część siebie i zawiązać sojusz, który sprawi, że Norta się podda, a Maven razem z nią.
Szkarłatna Gwardia wraz z sojusznikami w postaci potężnych Srebrnych, mają nareszcie szansę wygrać. Wojna jednak zbliża się z zawrotną prędkością, tym razem stawka jest o wiele większa, a za zwycięstwo będzie trzeba zapłacić najwyższą ceną.
Bez dwóch zdań ta część najbardziej mi się podobała, nie wliczając w to końcowych stron. Książkę pochłonęłam z zawrotną prędkością, aż ciężko było mi się do niej oderwać, co świadczą o tym nieprzespane noce. „Wojenna burza” przepełniona jest dosłownie wszystkim. Pełno w niej intryg, spisów, nieoczekiwanych zdrad, a przecież, jak to Julian powiedział „Każdy może zdradzić każdego”. Pot i łzy lały się ze mnie strumieniami.
W tej części bohaterowie przeszli także diametralne zmiany, a w tym i ja.
Cieszę się, że Mare w końcu postanowiła ruszyć naprzód i pomimo wewnętrznego bólu, który towarzyszył jej na każdym kroku, nie złamała się i wiernie trzymała się swojego określonego celu, który przysporzył jej nie jednych problemów. Ponownie przywiązałam się do Cala, a nawet przyznaje się, że także i do Mavena. Lubię tych dwóch chłopaków, pomimo że w niektórych sprawach dzieli ich ogromna przepaść, nie zdają sobie jednak sprawy, że niestety, czasami są do siebie bardziej podobni, jakżeby tego sami chcieli. Uwielbiam całym sercem Evangeline, Farley, polubiłam nawet Cameron, za którą nie przepadałam. Spojrzałam również inaczej na Ptolemejusza Samosa, brata Eve.
Tutaj także mamy podział na narracje. Oprócz Marre, Evangeline, Cameron pojawiły się także perspektywy Mavena, Iris i Cala. Ciesze się, że miałam okazję przeczytać parę rozdziałów z ich punktu widzenia, ale jednak najbardziej zaskoczył mnie w tym wszystkim Maven, który posiadał w sobie naprawdę dużą ilość stresu, nerwów i strachu, o który wcześniej bym go nie posądziła. Dobrze wiemy, jaki wcześniej był za sprawą matki.
Cała akcja była wprost fenomenalna, podobał mi się, jej przebiegł pod każdym kontem, każda rozmowa, każda wyprawa, każde starcie wrogich sił, dopóki nie przyszło te felerne sto ostatnich stron. Ja naprawdę nie wiem, co się tam tak właściwie wydarzyło. Nie chce powiedzieć, że były one porażką, bo nie były, ale niestety, coś poszło nie w tę stronę, w którą powinno. Odnoszę wrażenie, że V. Aveyard spieszyła się, pisząc zakończenie serii.
Wiecie, no nie. No po prostu nie. Zakończenie absolutnie mi się nie podobało i pociesza mnie jedynie fakt, że w tym roku wyszło „Broken Throne”, który zawiera poprzednie dwie nowelki, plus cztery nowe dodatki! Jestem wdzięczna za to autorce, bo nareszcie dowiem się, jak potoczą się dalsze losy przede wszystkim Cala i Marre, a także Eve i Elane.
Podsumowując cały cykl „Czerwonej Królowej”, uważam i otwarcie to stwierdzam, że część jej odbiorców dzieli się na osoby, które kochają tę historię i na tych, co jej nienawidzą (nie lubią, to lepsze, łagodniejsze określenie). Ja zaliczam się do tych pierwszych. Pomimo błędów, które znajdują się w tej książce, daje finalnie jej 7,5/10!
Mam nadzieję, że w przyszłości będę mogła przeczytać więcej rzeczy spod pióra pani Aveyard.