Gdy pierwsze fragmenty 'Cesarza' zaczęły ukazywać się w prasie pod koniec lat 70., wzbudziły wielką sensację: niby Kapuściński pisał o dworze cesarza Abisynii, ale wszyscy rozumieli, że ma na myśli dwór Gierka, ówczesnego władcy Polski. Niemniej cenzura nie miała się do czego przyczepić, bo rzecz była o Hajle Selassje... Już wtedy ten reportaż robił wielkie wrażenie, które teraz jest nawet większe.
Wróciłem do książki po lekturze biografii Kapuścińskiego pióra Domosławskiego, który kwestionował parę faktów, w szczególności to, że w czasie audiencji piesek cesarza sikał na buty dworzan, którzy nie mogli się ruszyć. Może i Kapuściński trochę konfabulował, ale jakie to ma znaczenie w obliczu wielkości tej książki? Jest to bowiem ponadczasowa opowieść o patologii władzy. Znane powiedzenie głosi, że 'każda władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie', Kapuściński genialnie to pokazuje.
Na książkę składają się wspomnienia dworzan i urzędników Hajle Selassje spisane już po upadku cesarza; opowiadają oni o pracy dworu, o mechanizmach władzy, o hołdach oddawanych cesarzowi, który był w prostej linii potomkiem Abrahama. I dostajemy ponadczasowy traktat o tym jak się winno sprawować rządy.
Znakomity jest passus pokazujący, że cesarz nie powinien składać niezapowiedzianych wizyt na prowincji – prowadzi to tylko do zamętu i niezadowolenia niższych władz. Wspaniale pisze też Kapuściński o hierarchii dostojników dworu na podstawie częstotliwości bezpośrednich kontaktów z cesarzem, kto mógł go widywać częściej, ten miał silniejszą pozycję na dworze. Nic więc dziwnego, że wśród dworzan toczyła się bezpardonowa walka o dostęp do najjaśniejszego Pana.
Napisane to wszystko wykwintnym, nieco barokowym stylem ilustrującym ceremonialność i pewną teatralność tej monarchii, ale myślę, że każda władza absolutna z czasem staje się ceremonialna i teatralna. A wszystko to działo się w drugiej połowie XX wieku, chociaż w czasie lektury miałem czasami wrażenie, że jestem w wiekach średnich na dworze bizantyjskim.
Słuchałem okrojonej wersji książki w interpretacji Zbigniewa Zapasiewicza. Szkoda, że to tylko fragmenty, ale i tak interpretacja Zapasiewicza daje pełny wgląd w atmosferę książki. No i nadaje jej wymiar niesamowity. Nie mogę się oprzeć, żeby nie przytoczyć jednego cytatu ilustrującego barokowy styl Kapuścińskiego. Oto cesarz wydaje wielkie przyjęcie dla głów państw. Autor szuka spokojnego miejsca wokół sali przyjęć „Od bocznych drzwi, którymi wyszedłem, aż do baraku stali rzędem kelnerzy i podawali sobie półmiski z odpadkami z biesiadnego stołu. Na tych półmiskach płynął w stronę baraku strumień kości, ogryzków, roztaplanych sałatek, rybich łbów i mięsnych ochłapów. Poszedłem w stronę baraku ślizgając się w błocie i w resztkach porozrzucanego jedzenia. Przy samym baraku zauważyłem, że ciemność, która jest za nim, porusza się, że coś w tej ciemności przesuwa się, mruczy i chlupoce, wzdycha i mlaszcze. Zaszedłem na tył baraku. W gęstwinie nocy, w błocie i w deszczu stał zbity tłum bosonogich żebraków. Pracujący w baraku pomywacze rzucali im resztki z półmisków. Patrzyłem na tłum, który jadł ogryzki, kości i rybie łby pracowicie i ze skupieniem.” Zapasiewicz czyta to tak zmysłowo, tak obrazowo, że się wręcz słyszy to mlaskanie, chlupotanie i widzi tę niesamowitą scenę, ciarki po plecach przechodzą...
Genialna książka wspaniale czytana przez wielkiego aktora.