Co tak naprawdę można powiedzieć o morzu? Czy jest do bezdenna głębina, przed którą należy drżeć? Nieposkromiony żywioł, który należy okiełznać? A może wręcz przeciwnie: element tak blisko związany z człowiekiem, że pozostaje się mu jedynie oddać, wsłuchać w niego? Bernard Moitessier odnalazł odpowiedź na to pytanie. On już przepłynął swoją długą drogę. Czytelnik musi jednak wgryźć się w problem samodzielnie.
"Długa droga. Samotnie między morzem i niebem" to książka, którą bardzo trudno sklasyfikować. To dokładny, skrupulatny zapis podróży Moitessiera — jednej z najdłużej podróży dookoła świata przebytej samotnie, bez zawijania do portu. To także jednak pamiętnik, opisujący z zaskakującą wrażliwością stany emocjonalne, a także pieśń miłosna pisana do morza i dzikiej przyrody. Autor z niezwykłą wrażliwością łączy w swojej książce dokumentalną relację z podróży z osobistymi przemyśleniami i refleksjami.
Jak wygląda sam opis podróży? Najprościej odpowiedzieć: "różnorodnie".
"Długa droga" jest dość drobiazgowo zbudowana: składa się z czterech części, każda opisująca inny etap podróży, oraz dodatku, w którym zawarte są niemal wszystkie parametry statku, razem z wyposażeniem oraz opisem wielu codziennych czynności. Pierwsze rozdziały mają postać dziennika, w którym dzień po dniu opisywane są przygotowania towarzyszące wyruszeniu na wędrówkę. Format ten zostaje porzucony w kolejnych rozdziałach, gdzie narracja przybiera formę nieco luźniejszych rozmyślań. W szczególności czwarta część poświęcona jest duchowej stronie podróży. Moitessier krytykuje w niej także Cywilizację Zachodu, która bezlitośnie niszczy świat przyrody oraz nieustającą pogoń za pieniądzem. Walka z "Potworem" jest dla autora rzeczą szalenie istotną. Nietrudno się temu dziwić, patrząc na bezgraniczne przywiązanie, jakim darzy faunę i florę – do tego jednak za chwilę wrócimy.
Można by się spodziewać, że nie mając załogi do opisywania, a co za tym idzie — żadnych anegdotek czy wspólnych wspomnień z trasy, Moitessier ucieknie się do sztywnych danych pokładowych. Po części jest to racja; w książce znajduje się dużo żargonu technicznego, który może zostać niezrozumiały przez laika z lądu. Opisy konkretnych rodzajów wiatru czy części jachtu mogą znużyć osobę, która nie przejawia wielkiego zainteresowania morzem. Te momenty są jednak wynagradzane całkiem świeżym, delikatnym spojrzeniem na świat. Niezwykła delikatność i lekkość stylu może zostać zauważona już na początkowych kartach książki:
Woda przepływa pod dnem jachtu i huczy, śpiewa lub szeleści – w zależności od wiatru i wyglądu nieba, od tego, czy zachód słońca był czerwony, czy też szary.
Autor podczas swojej samotnej wędrówki bardzo poważnie podchodzi także do sprawy zwierząt. Każde napotkane istotę jako przyjaciela — czy to sroka, czy to szczur. Opisuje momenty spotkania w taki sposób, że powoduje to uśmiech na twarzy. Urzekający był moment, gdy pojawiły się foki. Młode osobniki miały w sobie coś z dzieciaków- łobuzów, których od kolejnej przygody powstrzymywały jedynie zatroskane spojrzenia mam. Przy takich opisach przyrody nietrudno zatrzymać się na moment i wpaść w zadumę nad obecnym stanem środowiska. Podejście autora do morza – spirytualistyczne, zachodzące wręcz w strefę sacrum – z pewnością wyróżnia tę pozycję na tle innych z gatunku marynistycznych.
Książkę oceniam bardzo pozytywnie. Z pewnością spodoba się fascynatom morza oraz osobom czujących silną więź z naturą, ale także czytelnikom gotowym na wyjście ze swojej czytelniczej strefy komfortu. Przystępny język i miła treść wynagrodzą to poświęcenie. Leopold Staff doskonale ujął w jednym ze swoich wierszy ducha tej opowieści – niech więc fragment utworu będzie zachętą dla wszystkich ciekawskich:
W dzień biały morze śpiewa, szepce i szeleści,
Samemu sobie jeno gwarząc opowieści.
Kto się w nie wsłucha, słyszy w jego dziwnym szumie
Dalekie, tajne głosy, których nie rozumie.
Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.