Wrony jako gatunek ptaków charakteryzuje szybkie przystosowanie się do terenów zurbanizowanych i obecności człowieka, ale też większa ostrożność i czujność niż u kawek i gawronów. Ptaki te są też towarzyskie i mało płochliwe.
Te same ptaki opisywane są też jako te, od których słyszymy ochrypłe, głośne, szorstkie krakanie „kree kree”.
"Gdyby tak była choć trochę podobna do Kasieńki, która od małego potrafiła po sobie posprzątać. Kiedy brała klocki z koszyka, automatycznie odkładała je potem na miejsce. Ale Baśka nie. Ona zawsze była inna. Jakby nie rozumiała, czego się od niej chce. Wolałam już obrócić się i wyjść."
Jedną z tych wron jest Basia, dojrzewająca dziewczynka z wielkim talentem plastycznym. Otwarta, uśmiechnięta, nie sprawiająca w szkole żadnych problemów. Z braku wyboru przystoswuje się do panujących wokół niej warunków zachowując wspomnianą wcześniej czujność.
Drugą jest matka. Jej krzyczenie można porównać do ciągłego, głośnego krakania. Jej zachowanie jest szorstkie i pozbawione empatii.
Razem z ojcem i drugą córką Kasieńką tworzą na pozór normalny dom. Tylko na pozór, bo zrozumienie, równość i prawdziwa miłość to pojęcia, które są dla tego gniazda obce. W tym domu czuć nienawiść, frustrację i ciągłe niedopowiedzenia. Szczęście odleciało już dawno, jeśli kiedykolwiek w ogóle tam zagościło...
Na drzewie obok domu jest prawdziwe gniazdo. Gniazdo, w który mieszka wrona. Wydawać by się mogło, że obserwuje ten dom. Obserwuje i wszystko rozumie. Wkrótce sama zacznie tworzyć rodzinę, zwabi samca i złoży jajka.
Serce mi pękło na milion kawałków. Łzy popłynęły nie jeden raz. Gniew buzował jak lawa w wulkanie.
"Wrony" to lektura ważna, ale niesamowicie ciężka. Jej czytaniu towarzyszyły skrajne emocje. Z jednej strony mamy Basię, dzielną dziewczynkę, zdolną i kreatywną nastolatkę, córkę, która pragnie spełniać marzenia i rozwijać pasję. Czytelnik jej kibicuje, ma się ochotę ją przytulić, pogłaskać po głowie, albo najlepiej wziąć w ręce i pozwolić jej lecieć dając tym samym wolność.
Z drugiej, matkę, której zachowanie przyprawiało mnie o mdłości. Miałam ochotę krzyczeć! Chciałam powiedzieć jej, że w życiu należy być sprawiedliwym, że mając dwoje dzieci trzeba je traktować tak samo, że Basia to niewinna, zagubiona dziewczynka, która potrzebuje miłości i wsparcia.
Obraz rodziny przedstawiony w tej krótkiej, ale treściwej książce jest przerażający. W zestawieniu z rodziną prawdziwych wron poraża jak piorun. Po jednej stronie mamy niedopuszczalne metody wychowawcze, stronniczość względem dzieci, całkowity brak sprawiedliwości czy wsparcia i ciągłe ocenianie, które podcięłoby skrzydła nawet najsilniejszym z gatunku ludzi. Na drugim zaś, ptaki, które są całkowicie wolne od osądów, które dbają o swoje pisklęta, które rozumieją, obserwują, czekają, tworzą rodzinę prawdziwszą od tej ludzkiej.
Czapki z głów należą się autorce za narrację, którą tutaj sprawuje Basia i matka. Nie można było lepiej zaprezentować powagi sytuacji niż po prostu dać głos nastoletniej dziewczynce. Fragmenty, w których to Basia prowadzi tę opowieść są tak delikatne, bezbronne i ujmujące, że dla mnie, jako matki, prawie nie do przeżycia.
Momenty zaś, w których narracje przejmuje matka, powodują, że krew płynie szybciej a pięć zaciska się sama.
Pomiędzy rozdziałami poznajemy historię kruczej rodziny. Widzimy świat oczami ptaka, prosty i spokojny, o stokroć lepszy od tego w domu Lundaków.