W tej mało znanej i trudno dostępnej książce krakowski socjolog opisał powojenny proces zasiedlania Ziem Zachodnich na przykładzie Lubomierza, dolnośląskiego miasteczka, które zyskało sławę dzięki filmowi 'Sami swoi'. Z tym że w życiu nie było jak w filmie.
Sporo w książce rozważań teoretycznych dotyczących migracji, w szczególności interesuje autora, jakie warunki muszą być spełnione, aby migranci poczuli się w nowym miejscu jak u siebie, utożsamili się z nową ziemią.
Pisze Mach, że po wojnie osadnicy zza Buga przyjechali na Ziemie Zachodnie jak na obcą, nieznaną ziemię, zastali tam inną kulturę, wobec której byli nastawieni wrogo. Wszelkie ślady niemieckości były niszczone, co prowadziło czasami do fatalnych następstw: „Dewastacja wszystkich niemieckich zapisków doprowadziła w Lubomierzu do zniszczenia dokumentacji instalacji wodnych i kanalizacyjnych, efektem czego była późniejsza niemożność właściwej konserwacji drenów osuszających fundamenty domów. W konsekwencji w większości domów w Lubomierzu w latach 80. woda zalewała piwnice, a wilgoć i grzyb sięgały pięter.” (s.98)
Poza tym migranci nie mogli się samoorganizować, zostali ubezwłasnowolnieni przez władze komunistyczne, miało to fatalny wpływ na szanse odbudowania ich tożsamości. Dalej, przez wiele lat: „osadnicy uważali Ziemie Zachodnie, na przekór propagandzie państwowej, za ziemie niemieckie i spodziewali się, że prędzej czy później Niemcy je odbiorą.” Takie nastawienie, zresztą podtrzymywane przez komunistów prowadziło do apatii, życia z dnia na dzień.
W efekcie przez dziesięciolecia miasteczko popadało w ruinę: „Lubomierz lat 80. przedstawiał smutny widok. Miasteczko było w widocznym stopniu zrujnowane i chylące się ku upadkowi – także całkiem dosłownie, jako że cała zabytkowa pierzeja rynku popadła w ruinę i w końcu, już na początku lat 90., została rozebrana. Zabytkowe domy były zawilgocone co najmniej do wysokości pierwszego piętra, a mieszkanie w nich urągało zasadom higieny.”
Nawet upadek komuny w 1989 r. nie przyniósł wyraźnej zmiany. Szansą dla miasteczka jest za to trzecie pokolenie, wnuki osadników. Lubomierz stał się dla nich: „ważnym elementem ich tożsamości, „ich” miastem, o które się troszczą i które chcieliby zmienić tak, aby odpowiadało ich marzeniom, aby dawało szanse życiowe.”
Konkluduje autor, że przez pół wieku osadnicy nie mieli możliwości stworzenia na zasiedlonych ziemiach nowej tożsamości, szansę na to mają za to ich wnuki.
Bardzo to smutna, ale ważna książka, odkłamująca hurraoptymistyczną narrację o zasiedlaniu Ziem Zachodnich. Z drugiej strony myślę, że tragiczne losy Lubomierza nie są regułą – gdzie indziej było lepiej.
Książka kończy się na połowie lat 90., bardzo jestem ciekaw zmian w miasteczku w ostatnich dziesięcioleciach, bo wielu miejscowościach Dolnego Śląska zaszły w tym czasie duże zmiany na lepsze.