Dawno już nie czytałam takiej Magdaleny Witkiewicz. Takiej, którą kojarzę z mądrze opowiedzianymi: "Opowieść niewiernej" oraz "Zamek z piasku". Refleksje po tamtych publikacjach zostały ze mną na długo i myślę, że w przypadku "Jeszcze się kiedyś spotkamy" będzie podobnie.
Fabuła "Jeszcze się kiedyś spotkamy" traktuje to co dzieje się teraz i w przeszłości nieco inaczej niż zazwyczaj spotykamy. Dostajemy ciekawie zaprojektowaną historię w dwóch liniach czasowych, jednak jej nici nie są równocześnie przeplatane. Wyjście dla opowieści będzie stanowić Justyna na progu dorosłego życia. To co dzieje się współcześnie zyskuje odwołanie do przeszłości za sprawą Adeli oraz losów jej bliskich i znajomych w okresie II wojny światowej. Motywem łączącym przeszłość i teraźniejszość jest oczekiwanie. Tak jak babcia czekała na powrót męża z frontu, tak dziś jej wnuczka oczekuje na powrót chłopaka z USA. W każdym przypadku to miała być rozłąka na chwilę, aż spełni się obowiązek. I o ile ścieżki wojenne są mało przewidywalne i czekający mogą się jedynie modlić o pomyślny powrót bliskich, tak wyjazd do pracy, by zyskać na samodzielności i mieć wkład w dorosłe życie z partnerką nie powinien nieść zagrożenia. A może to właśnie dziś jest bardziej niebezpieczne i zdecydowanie prowadzi do rozdzielenia młodych niż w tamtych tragicznych latach?
O ile łatwo zrozumieć marzenia młodej mężatki o wspólnym życiu po wojennej zawierusze, o tyle trudniej być przyjaciółką Justyny czekającej miesiącami na człowieka, który jasno nie określa ram swojego pobytu i nie daje żadnych gwarancji na wspólną przyszłość. Magdalena Witkiewicz odwołuje się tutaj do psychologii transgeneracyjnej, która może wiele wyjaśnić. Często nasze życie opiera się na powielaniu zdarzeń z życia przodków. Pomimo innych czasów, odmiennego kontekstu historycznego, gospodarczych i kulturowych zjawisk nie przystających do tych sprzed dziesiątków lat, wybieramy podobne warianty zachowań. Okazuje się, że przeżycia naszych przodków potrafią skutecznie zdeterminować nasze życie.
Przemawia do mnie to, iż Autora nie pokusiła się w tym wypadku na schematyczne przedzielanie opowieści z wojennego Grudziądza z tym co rozgrywa się współcześnie u potomków Schulzów. I to z jakim oddaniem maluje wizerunek Grudziądza końca lat trzydziestych i wypadków jakie dokonywały się tam podczas wojny. Dla wielu mogą okazać się cenne informacje wyjaśniających zarówno sytuację zaginięć na wiele lat wcielonych na siłę Polaków do Wermachtu, jak i tego, że w niektórych częściach kraju nie trzeba było się specjalnie starać i wręcz Polacy byli zmuszani do wpisania się na listę narodowościową, a opornych wysyłano do obozów lub rozstrzeliwano na miejscu, a w innych było to wręcz nieosiągalne. Nie wyobrażam sobie by dziś oceniać postępowanie tych, którzy chcąc ocalić swoje rodziny i przetrwać najgorsze zostali zapisani na takich listach z własnej chęci. Często i tak młodzi mężczyźni płacili za to najwyższą cenę - śmierć na polu bitwy i to w dodatku w niemieckim mundurze. Czy jest coś takiego jak podwójne okrucieństwo? Ci wszyscy ludzie nie dość, że nie stali po stronie agresora, to musieli w jego szeregach zabijać tych, których Hitler aktualnie ustanowił za cel. I tak Rosjanie są ostrzeliwani nie tylko przez Niemców, ale i Polaków. Można sobie wyobrazić pokutę, jaką w związku z tym przyszło Polakom zapłacić podczas wyzwolenia.
Odnoszę wrażenie, że objętościowo w opowieści równoważy się to co kiedyś i co dziś się dzieje. Gdy rozpoczynamy przygodę z Justyną i jej rodziną dostajemy jedynie krótką wiadomość z bieżącej chwili i już zaczynamy oddalać się w przeszłość. Najpierw nie tak daleką, bo raptem odległą o niespełna dwadzieścia lat, ale im dalej podążamy za bohaterką tym głębiej zakotwiczymy w losach wojennych jej rodziny. Przedstawienie tego, co działo się w życiu dwudziestoletnich kobiet, Justyny i Adeli, daje kolejną klamrę wiążącą losy bohaterek. Jakie nie byłyby to czasy obie stoją jedną nogą w dorosłości i muszą zdecydować o dalszej drodze.
Nie wykluczam, że gdyby nie losy przodków postawa Justyny wydałaby się jedynie mało ciekawym zjawiskiem i przeszłabym obojętnie obok tej książki, a tak perypetie Adeli, Franciszka, Jana, Racheli, Joachima i Sabiny nie pozwoliły mi na to. Śledzenie ich zmagań i dokonywanych przez nich wyborów, a z czasem odkrywanie pewnych niuansów w powojennym świecie dostarcza ogromu niezapomnianych wrażeń.
"Jeszcze się kiedyś spotkamy" buduje Autorka przy wsparciu o historię własnej rodziny snując hipotetyczne losy rzuconych w wojenne wiry. Niby fikcja literacka, ale kto wie, czy opisana historia nie jest historią wielu rodzin narażonych na wcielenie ich bliskich do Wermachtu i roztrząsanie do czasów obecnych wyobrażeń co mogło się stać z zaginionymi. Czasem szperanie w historiach rodzinnych bywa owocne, innym razem nie przynosi odpowiedzi.
Zachęcona tą opowieścią jestem skłonna uwierzyć Autorce w dar opowiadania o wojennej zawierusze i sięgnąć po jej nową pozycję "Córkę generała".